Między niebem a ziemią – Barania Góra w chmurach

Każdy wolny dzień nie może pozostać niewykorzystany i dlatego 6 stycznia ruszamy na Baranią Górę. Plan dopięty w najmniejszych szczegółach, więc jedziemy do Wisły Czarne, gdzie zostawiamy samochód na parkingu.
Wędrówkę zaczynamy asfaltową drogą bez grama śniegu i tak przez kolejną godzinę. Na czarnym szlaku żadnych turystów, a nad nami pojawiają się pierwsze promienie słońca. Niestety niebawem znikają, a my skręcamy w lewo na szlak czerwony, który biegnie pod górę przez las. Nie jest jednak wymagający i już po 20 minutach docieramy do schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą.



Wydaje się jakby nikogo tu nie było, ani obsługi, ani podróżnych, więc siadamy w przedsionku i spożywamy kanapki. Jedynymi żywymi istotami są tu koty, które liczą na dokarmianie. Pamiętam jak byłam tu prawie 20 lat temu z rodzicami i chyba w tym miejscu czas się zatrzymał.
Budynek jest zaniedbany i obskurny. Nie zostajemy tu na długo - krótka przerwa i ruszamy na szczyt. Pozostała nam godzina marszu, a pod nogami pojawia się co raz więcej lodu. Idziemy między drzewami, ale i tak co kawałek któreś z nas podjeżdża. W połowie drogi wchodzimy w gęstą mgłę, która bardzo ogranicza widoczność. Zmniejszamy odstępy miedzy sobą, żeby nikt nie zniknął z pola widzenia. po 10 minutach marszu po omacku, wychodzimy na rówień. Znów pojawia się słońce, a chmury pozostają... pod nami. Patrzę w prawo iiii… chyba widziałam Taterki :D Przyspieszam kroku i zmierzam w kierunku żółtej wieży na szczycie. Tutaj spotykamy pierwszych turystów tego dnia.


Wchodzimy żwawo pod schodach, a naszym oczom ukazuje się morze chmur oraz samotna tatrzańska wyspa. Czuje jakbym dryfowała między niebem a ziemią :)




Niestety na szczycie nie możemy pozostać zbyt długo. Pomimo pięknej pogody czuć styczniowy lodowaty wiatr. Zejście zaplanowane mamy niebieskim szlakiem wzdłuż źródeł Białej Wisełki. Idziemy zacienionym zboczem, więc jest dużo chłodniej. Pod nogami na szlaku duże oblodzenie, które znacznie spowalnia wędrówkę. Cieszymy się gdy w połowie drogi śnieg całkowicie znika. Radość nie trwa jednak długo... W miejsce lodu pojawia się masa błota i kolejne 20 minut próbujemy przebrnąć przez to bagno. Trzeba uważać by nie wdepnąć po łydki... Odetchnąć możemy dopiero gdy dochodzimy do drogi asfaltowej, którą pójdziemy aż do końca. Droga jednak niesamowicie się dłuży. W Wiśle Fojtula szlak się kończy, a my posilamy się oscypkiem z bacówki. Chęci jednak nie wracają, a przed nami jeszcze ok 1h drogi do samochodu. Dziewczyny narzekają, a chłopaki prą do przodu. Pojawiają się nawet pomysły, że poczekamy tutaj na samochód:P Co się umarudziłyśmy to nasze, ale o własnych siłach docieramy na parking.
Na powrocie myślę, jak kolejny dzień spędzony w górach znowu naładował moje akumulatory. Dokonał tego niesamowity widok z Baraniej Góry. Zresztą takie cuda tylko „npm” :D

A.N.

06.01.2014




1 komentarz:

  1. Kiedyś trzeba iść na tą Baranią Górę. Niesamowicie to wygląda. Niestety nie byliśmy na Baraniej ostatnio, nie było pogody a z dziećmi w deszczu to średnio. Liczę na to że jeszcze się uda.

    OdpowiedzUsuń