Ważne jest nie samo osiągnięcie wierzchołka, lecz droga do niego – Rysy


Na najwyższy szczyt Polski mieliśmy iść w pierwszy dzień urlopu w Tatrach - silni, wypoczęci i pełni energii. Pogoda jednak skutecznie pokrzyżowała plany i oto mamy dzień piąty, a w nogach 106 kilometrów.
O 2:45 odzywa się budzik w telefonie. Łazienka, śniadanie, kawa, pakujemy plecaki. O 4:20 meldujemy się na Łysej Polanie, a wokół tylko ciemność i setki gwiazd. Głęboki wdech... jest magicznie i zarazem przerażająco. Nie ma jednak czasu na refleksyjne zadumy, jest zimno. Pora włączyć czołówki i ruszać. Idziemy w kierunku Palenicy, a po drodze mija nas kilka samochodów. Z parkingu ruszają kolejni wędrowcy i razem wkraczamy na szlak czerwony, którym będziemy podążać aż na szczyt. Żwawo idziemy nudną asfaltówką, a jeszcze żwawiej kiedy słyszymy ryki niedźwiedzia w lesie. Po upływie 1,5 godziny docieramy na Włosienicę, zaczyna świtać.

Polana Włosienica o poranku
Ostatni odcinek do Morskiego Oka zajmuje 30 minut. Rzadko kiedy można doświadczyć w tym miejscu ciszy i spokoju, więc na krótką chwilę staję przy barierkach i patrzę. Pamiętając, że czeka nas jeszcze długa droga, nie tracimy czasu i wchodzimy do schroniska, posilić się przed dalszą wędrówką. Tam spory ruch. Na szlaku pojawiamy się ponownie o 6:30 - pełni sił i werwy na zdobycie najwyższego szczyt Polski. Morskie Oko obchodzimy lewą stroną, cały czas obserwując pierwsze promienie słońca padające na Mięguszowieckie Szczyty. Surowy krajobraz przybiera nieco barw, jest cicho i pięknie.

Wierzchołki pławią się w słońcu
Kocioł Czarnego Stawu
Kierunek Rysy
Cubryna i Mięgusze w tafli odbite
Poranna symetria
Po 15 minutach wędrówki brzegiem jeziora, zaczynamy podejście na Czarny Staw pod Rysami. Szlak jest wymagający kondycyjnie, bo do pokonania mamy około 200-metrowy próg Czarnostawiańskiej Siklawy. Na miejscu nie robimy przerwy, jedynie chwilę na złapanie oddechu oraz obserwację szlaku, którym będziemy podążać na szczyt Rysów. Nie wygląda to zachęcająco... 😉

Czarny Staw pod Rysami i analiza szlaku
Kontynuujemy wędrówkę lewym brzegiem Czarnego Stawu, cały czas podążając za czerwonymi znakami. Ścieżka prowadzi kamiennym duktem, a jej niewymagający przebieg umożliwia podziwianie pionowych ścian Kazalnicy oraz tafli jeziora. Szybkim krokiem wkraczamy na Szeroki Zagon i idziemy umiarkowanie pod górę, wciąż niezbyt wymagająco. W pewnym momencie wszyscy na szlaku zamierają. Słychać niemiłosierny i przerażający trzask skał ponad nami, a każdy patrzy w górę, usiłując namierzyć źródło. Zapada cisza. Dopiero po chwili ruszamy dalej.

Pionowe ściany Kazalnicy opadające do stawu
Tafla Czarnego Stawu pod Rysami
Ścieżka przez Szeroki Zagon
Przez około 25 minut szlak trawersuje zbocze pokryte kamieniami i trawą. Nieznacznie i wygodnie zdobywamy wysokość aż do momentu, gdy wkraczamy na Długi Piarg. Podłoże jak nazwa wskazuje staje się sypkie i upierdliwe, a podejście intensywne i wymagające kondycyjnie. Wraz z nabieraniem wysokości zmienia się perspektywa za naszymi plecami, a tafla Czarnego Stawu staje się coraz mniejsza.

Czarny Staw i Miedziane skąpane w słońcu
Zbliżenie
Oddalamy się (widok z Długiego Piargu)
Mozolna wędrówka w górę trwa około 40minut i tęsknym wzrokiem wypatruję Buli pod Rysami. Tam na wysokości 2054m n.p.m. mamy zamiar zrob przerwę na posiłek. Szlak czerwony cały czas prowadzi północną ścianą, gdzie nie dochodzi słońce, a gdy do jesiennego zimna dodamy przenikliwy wiatr potęgujący uczucie chłodu, to szybko można zmarznąć. Dlatego na czas postoju ubieram polar i rozgrzewam się herbatą. Jednak wszystkie niedogodne warunki są wynagradzane przez zachwycającą panoramę.

Morskie Oko i Czarny Staw z Buli pod Rysami
Po niezbyt długim postoju ruszamy żwawym krokiem. Obecnie podchodzimy wzdłuż Kotła pod Rysami i po 20 minutach docieramy do pierwszych łańcuchów, by potem kontynuować wędrówkę grzędą. To ostatni odcinek na szczyt. Na szlaku robi się co raz tłoczniej, pojawiają się również turyści, którzy schodzą w dół, przez co momentami się korkuje. Kondycyjnie szlak nie jest bardzo wymagający, natomiast mnie osłabia „psychicznie”. Każdy krok musi być przemyślany, każdy chwyt łańcucha pewny. Są oczywiście łatwiejsze i trudniejsze etapy, ale ta wędrówka cytując klasyka jest jedną z tych sytuacji, w których trzeba grać całym sobą: ciałem, potem, udręczeniem fizycznym i psychicznym (M.Jagiełło „Wołanie w górach”). Muszę czasami przystanąć i wziąć parę głębszych wdechów, co nie jest takie proste, kiedy wszyscy na łańcuchach muszą iść w równym tempie. Nie jest lekko, a malutkie lustra Morskiego Oka i Czarnego Stawu za moimi plecami, tylko potęgują poczucie wysokości i sprawiają, że jakoś niechętnie spoglądam za siebie. Ponad to dyndająca z boku lustrzanka przeszkadza mi w podejściu, więc ląduje w plecaku. Teraz z perspektywy kanapy, brakuje mi wielu zdjęć... Damn it!

Jedno z nielicznych z podejścia...
Idę miarowo, kontrolując oddech, kiedy mija kolejna godzina podejścia. Zastanawiam się, ile drogi jeszcze przed nami, patrzę na zegarek i do planowego czasu zostało dokładnie pięć kwadransów. Ten fakt nie pociesza. Nagle i niespodziewanie wychyla się przede mną wierzchołek Rysów, i tym samym docieram do słynnej przełączki nad jeszcze słynniejszą rysą. Słońce przyjemnie razi w oczy, a równocześnie pojawia się pierwszy południowy widok na Tatry Wysokie.

I plan: Jaworowe, Świstowy Szczyt, Mała Wysoka i Staroleśny;
II plan: Tatry Bielskie, Jagnięcy, Kołowy i Lodowy Szczyt
Po kilku głębszych wdechach pozostaje do pokonania ostatnia przeszkoda przed szczytem. Przełęcz budzi nieco grozę, a już na pewno wywołuje szybsze bicie serca. Jakby nie było, mam pod nogami przepaść. Uważnie stawiam buty w skalnych stopniach, przytrzymując się łańcucha i po chwili jestem po drugiej stronie rysy. Teraz zaledwie kilka kroków po skalnych stopniach i po łącznie 5h marszu staję na szczycie Rysów. 2499m n.p.m. - w Polsce wyżej się nie da!!! 😄

Na najwyższym szczycie Polski - szczęśliwa!
Pogoda marzenie - jest ciepło i przyjemnie. Stoję na tym zatłoczonym wierzchołku i powoli obracając się wokół, obserwuję otaczający mnie krajobraz. Spoglądam na Mięguszowieckie Szczyty zupełnie z innej perspektywy, zerkam w kierunku najwyższych: Gerlacha, Wysokiej i Lodowego, patrzę w końcu w dół na Żabie Stawy oraz te nasze. Próbuję w całej swej maluczkości ogarnąć to, co widzę. Wczoraj staliśmy na Krywaniu, dziś na Rysach. Duma rozpiera.

Słowacki wierzchołek Rysów - 2503m n.p.m.
W centrum: Mięguszowieckie Szczyty i Koprowy Wierch; po prawej Świnica; po lewej Hrube
Lodowy Szczyt, Pośrednia Grań, Dzika Turnia, Mała Wysoka, Staroleśny Szczyt,
Gerlach oraz Ganek
Polski wierzchołek - 2499m n.p.m.
Kopa Popradzka, Grań Baszt oraz Żabie Stawy
Spoglądam na słowacki szczyt 2503m n.p.m., który jest zdecydowanie mniej oblegany i w tamtym kierunku zmierzam, a po obskoczeniu obu wierzchołków siadam pomiędzy nimi. Siadam, ale nie potrafię w pełni cieszyć się dzisiejszą zdobyczą. Pomimo, że kondycyjnie było umiarkowanie, to zmęczyło mnie umysłowo. Głowa mi pęka i nawet nie mam ochoty jeść. Póki co napawam oczy cudownym widokiem, ale czas ucieka nieubłaganie i godzina lenistwa mija niczym kwadrans. Powoli szykujemy się do zejścia na stronę słowacką, jak wcześniej zaplanowaliśmy, mając na uwadze czas odjazdu elektriczki. 
Szlak jest dla nas zagadką. Droga ze szczytu rozpoczyna się kamienistą ścieżką, czasem bardziej przypominającą piarg i jest bez porównania łatwiejsza od tej, którą dostaliśmy się na Rysy od polskiej strony. Wiadomo, wciąż trzeba zachować ostrożność, więc uważnie wypatrujemy pośród głazowiska kolejnej czerwonej farby. Niebawem przechodzimy na lewą stronę góry i niewielkimi zakosami po kamiennych stopniach tracimy wysokość. Otoczenie jest niezmiennie skaliste i widokowe. Po 35 minutach docieramy na słynną Przełęcz Waga (Sedlo Vaha), skąd rozciąga się jedna z piękniejszych panoram, jaką miały okazję zobaczyć moje oczy. Zamieram. Cud, miód malina...

Na Przełęczy Waga uwagę zdecydowanie przyciąga Ganek i jego galeria
Wysoka i Ciężki Szczyt też niczego sobie
Z tyłu również surowy krajobraz
Po chwili zadumy na przełęczy ruszam dalej. Stąd widać już wpasowane w surowy krajobraz schronisko i prowadzącą do niego kamienną ścieżkę. Idę wygodnie, delikatnie tracąc wysokość, a emocje powoli opadają. Po 10 minutach marszu kamiennym duktem docieramy do najwyżej położonego schroniska w Tatrach - 2250m n.p.m. Trzeba pamiętać, że Chata pod Rysami otwarta jest sezonowo (od połowy czerwca do końca października), ale akurat poza tym okresem słowackie szlaki są "zamknięte". Turystów na miejscu kręci się całkiem sporo, jednak na tłumy nie ma co narzekać. Najpierw kierujemy się do słynnej toalety i to wcale nie krajoznawczo, tylko z czystej fizjologicznej potrzeby. Trzeba przyznać, że oddawanie moczu nad przepaścią z widokiem na Tatry jest całkiem nietypowym, ale jakże fascynującym przeżyciem 😉 

Kotlina Pod Wagą z widokiem na Chatę pod Rysami, Kopę Popradzką oraz Grań Baszt
Najlepsza toaleta ever!
Po toaletowej ekscytacji wracam przed chatę, gdzie odkrywam jeszcze kilka oryginalnych gadżetów. Najzwyczajniej w świecie stoi sobie przystanek autobusowy, a śmierć ostrzega przed niebezpieczeństwem porzuconą kosą. Schronisko natomiast swój pancerny wygląd zyskało po przebudowie w roku 2012, spowodowanej schodzącymi lawinami śnieżnymi i kamiennymi, które notorycznie niszczyły chatę. Niebawem znajduję zaciszne miejsce pośród kamieni i odpoczywam, podziwiając całe otoczenie kotliny. Moment kiedy wypuszczam powietrze i robię głęboki wdech.

Chata pod Rysami z widokiem na Przełęcz Waga
Może jednak przyjedzie autobus...?
W całej okazałości na tle błękitnego nieba
Po zasłużonej przerwie nadeszła pora na zejście do Popradzkiego Plesa, przewidziane na 2h 20minut. Wydaje się to całkiem przyzwoity czas, więc niezwłocznie ruszamy szlakiem czerwonym. Po kilku krokach opuszczamy Wolne Królestwo Rysy i wracamy do "szarej" rzeczywistości 😉

Himalajski akcent z widokiem na Grań Baszt
Ostatnie spojrzenie na Kotlinę pod Wagą
Toaleta jeszcze efektowniej wygląda z dołu
Slobodné kráľovstvo Rysy
Po kwadransie marszu wygodną, kamienną ścieżką docieramy do jedynego ubezpieczonego odcinka na słowackim szlaku. Mam wrażenie, że łańcuchy są przymocowane raczej asekuracyjnie, a swoją zasadność pewnie mają przy mokrej lub śliskiej skale. Na końcówce może faktycznie by się przydały, ale są zbyt długie, co w gruncie rzeczy bardziej przeszkadza niż pomaga. Do tego dodajmy zardzewiałe klamry + jakąś wiszącą starą linę, i całość nie wygląda zachęcająco. Dobrze, że ten krótki odcinek nie jest eksponowany, bo całe żelastwo mocno zaniedbane.

Ubezpieczony odcinek od dołu
„Najtrudniejszy” odcinek mamy już za sobą, więc teraz spokojnie tracimy wysokość. Z każdym krokiem zbliżamy się do Żabich Stawów, a otoczenie ani na chwilę nie traci na surowości. Głazowisko wydaje się nie mieć końca, ale finalnie po 40 minutach osiągamy poziom jezior. Bez postoju kontynuujemy wędrówkę, ponieważ przed nami jeszcze około 8km marszu i sztywna godzina odjazdu kolejki.

Żabie Stawy i Grań Baszt
Odtąd wędrujemy zakosami, co sprzyja utracie wysokości. Niebawem wchodzimy w piętro kosówki i raz po raz przecinamy Żabi Potok. Krajobraz jest piękny, a na szlaku pojawia się coraz więcej spacerowiczów. Po 30 minutach docieramy do rozstaju nad Żabim Potokiem, gdzie zmieniamy szlak na niebieski. Teraz po równym terenie idziemy przez las wprost nad Popradzki Staw. Nad jeziorem zastajemy sporo turystów, a miejsce od razu kojarzy mi się z naszym Morskim Okiem. Siadam na ławce przed schroniskiem i wyjadam ostatnie zapasy z plecaka.

Szlak na Przełęcz pod Osterwą, Zadnia Osterwa oraz Popradzki Staw
Schronisko nad Popradzkim Jeziorem
Przed nami ostatni odcinek drogą asfaltową, który pod wpływem zmęczenia dłuży się w nieskończoność. Po 50 minutach żmudnego marszu docieramy na stację kolejki i wyglądamy naszego transportu do Polski. Najpierw czeka nas podróż elektriczką do Starego Smokovca, skąd przesiądziemy się w autobus na Łysą Polanę. Wszystko dzieje się planowo, a na dworcu w Smokowcu spotykamy turystów poznanych na szczycie Rysów, więc wracamy zwartą polską ekipą. W Łysej przesiadamy się w samochód, skąd jedziemy na zasłużony obiad. Dzień pełen wrażeń, obaw i niepokoju kończy się po 29km i 14,5h.
Dzisiaj tak naprawdę zrozumiałam, ile siły potrzeba w górach, i to nie tej fizycznej, ale tej wewnętrznej. Zrozumiałam, że zdobycie wierzchołka to jedno, a droga którą się podążało to drugie. Jednak wyłączając te wszystkie sprzeczne emocje, postanowiłam, że niebawem wrócę na Rysy, ale tą łatwiejszą ścieżką. Tak by nacieszyć się w 100% krajobrazem, który oferuje ta góra. Taki kaprys. Najważniejsze jednak jest to, że na wysokości 2499m n.p.m. mogłam wziąć głęboki wdech i poczuć się szczęśliwa.

Awesome...

A.N.
05.09.2014



2 komentarze: