Diable młyny w drodze na Szyndzielnie

W październiku po miesięcznej przerwie zdrowotnej od gór planujemy rozgrzewkowy wypad na pobliską Szyndzielnię i Klimczok. Od czegoś trzeba zacząć :)
Ruszamy z osiedla punktualnie o 8:00. Idziemy Kolistą i Karbową na Dębowiec, a po drodze dogania nas kolega, który spóźnił się 2 minuty. Z nami nie ma lekko ;) Od rana świeci słońce, jest ciepło i zapowiada się piękny dzień. Podejście na Dębowiec zajmuje nam dosłownie chwilę, więc idziemy bez postoju na Szyndzielnię. Najbardziej znany szlak czerwony prowadzi szeroką drogą w górę.


Po drodze mijamy kilku turystów, a im wyżej tym zaczyna wiać mocniej wiatr. Dziś przed Szyndzielnią robimy jeden dodatkowy postój, a dokładniej kolega prowadzi nas na ukryte Diable Młyny, które niedawno znalazł. W tym celu zbaczamy na chwilę na szlak żółty prowadzący do Wapienicy, a potem to już w las ;) Docieramy do dawnego schronu, gdzie faktycznie znajdujemy na dawnym murze datę: 22/7/1887.



Po chwili kontynuujemy wędrówkę i wracamy na czerwony szlak, którym docieramy już prosto do schroniska na Szyndzielni.



W świetnych humorach wchodzimy do środka i robimy przerwę na śniadanie. Jest sporo ludzi i ciężko znaleźć „dobre” miejsce przy oknie ;)
Po posiłku ruszamy w dalszą drogę. Kolejny cel – Klimczok, a później schronisko na zboczu Magury. Wędrówka na szczyt zajmuje nam 30 minut i przed nami pojawia się znana dobrze panorama.



Zaglądamy jeszcze na pobliskie „muzeum” kamieni & zużytych butów, po czym kierujemy się w dół. Na siodle pod Klimczokiem szybkie zdjęcie i już siedzimy na ławkach przed schroniskiem.



Pogoda jednak nas nie rozpieszcza i ze względu na zimny wiatr po kilkunastu minutach ruszamy dalej. Nie mamy zaplanowanej drogi powrotnej, ale skoro kolega pokazał nam Diable Młyny, to my go poprowadzimy obok nieznanych mu źródeł Białki. W tym celu wracamy do siodła i odbijamy za zielonymi znakami w prawo. Już po 15 minutach jesteśmy przy źródełku.



Szlak jest mało znany, stąd jesteśmy na nim sami. Mijamy po drodze niewielki kamieniołom i docieramy do Przełęczy Kołowrót. Dalej kontynuujemy marsz szlakiem żółtym. Zaczynamy powoli odczuwać nogi i trasa, która miała być rozgrzewkowa okazała się dosyć długa – wybija 21 kilometr, a my nie zaczęliśmy jeszcze właściwego zejścia. Po 30 minutach znajdujemy się na Koziej Przełęczy (kurcze byłam na Koziej! :P) i w końcu schodzimy do Cygańskiego Lasu. Stąd jeszcze czeka nas parę kilometrów na osiedle i łącznie po 32 kilometrach i 6h marszu możemy siąść na kanapie i odpocząć. Tak właśnie kończy się spontaniczne planowanie: miało być krótko, a wyszło jak zwykle ;)

No to teraz w końcu czas na zasłużoną na regenerację :D

A.N.

19.10.2014



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz