Równica Black & White

Jak to w zimie w górach trzeba oszczędniej dysponować czasem i kilometrami. Dlatego by nie przesadzić, a jednocześnie odwiedzić miejsce gdzie nas dawno nie było wybór pada na Równicę. Postanawiamy sprawdzić jak wygląda w zimie, miejsce mocno oblegane w sezonie letnim.
Pogoda od rana bez szału i wcale nie zapowiada się lepsza. A co tam! Uwielbiam śnieg, więc liczę na masę białych płatków lecących z nieba :D
O 8:00 startujemy z BB, ale trasa do Ustronia pozostawia wiele do życzenia. Pomimo że lecimy ekspresówką, droga jest biała. WTF?! Zima zaskoczyła drogowców?! Mimo wszystko po 40 minutach szczęśliwie docieramy do Ustronia i szukamy zjazdu na Ustroń-Zdrój, bowiem stamtąd będziemy rozpoczynać wędrówkę. Skręcamy trochę w ciemno, ale jak się okazuje właściwie. Wyjeżdżamy wprost na stację PKP, gdzie parkujemy, a i nawet szlaki stąd zaczynają swój bieg.



Czapka naciągnięta na uszy, kaptur na głowie, komin na pół twarzy…no to w drogę! Początkowo idziemy najzwyczajniejszym chodnikiem zgodnie z czerwonym szlakiem. Przed nami kilka podejść, ale to nawet i dobrze – najlepszy sposób na szybkie rozruszanie i rozgrzanie krwi w żyłach :) Po 25 minutach droga się kończy i wchodzimy na leśną ścieżkę - zaczynają się góry. Szlak prowadzi przez las i od początku daje w kość. Całe 40 minut ciśniemy pod górę i to nie byle jaką. Podejście jest naprawdę strome i kondycyjnie wymagające.



Mijamy po drodze miejsce dawnych nabożeństw ewangelickich, wspinamy się pod najostrzejszą górkę i w końcu wychodzimy na płaski, a wręcz bajkowy teren. Wszystko wokół jest białe, krajobraz jakby zamarł niczym w krainie czarów. Magical…



Idziemy tą śnieżną krainą i po 15 minutach przed nami wyłania się budynek. Robimy jeszcze kilka kroków i znajdujemy się przed schroniskiem PTTK na Równicy. Śnieg co raz bardziej sypie. Uwielbiam <3



Na razie nie wchodzimy do środka, lecz podążamy dalej – na szczyt. Zresztą co to by była za wędrówka bez szczytowania ;) Jestem już trochę głodna, ale bez zastanowienia ruszam w górę. Szlak pełny białego puchu, nieprzetarty, ale łatwy do pokonania. Żeby nie zastanawiać się ile jeszcze do końca, obmyślam po drodze plan na super foto. Po 20 minutach stajemy na szczycie i widzimy… namioty :o Jestem trochę zaskoczona obecnością kogokolwiek w tym miejscu i zdecydowanie nieusatysfakcjonowana :/ Mój plan na lanserską fotkę na równicowym pachołku legł w gruzach… No cóż, w takim razie zrobię zdjęcie tego co jest, bo tabliczki też ni ma ;)




Na dół schodzimy od razu. Nie mamy potrzeby spędzania niesamowitych chwil na Równicy, bo po prostu jesteśmy głodni. Jakie to proste i życiowe ;) Kwadrans później wchodzimy do schroniska.



Czas na osuszenie ciuchów, łyk gorącej herbaty z cytryną i oczywiście zimniutką kanapkę. Uroki chodzenia po górach ;) Półgodzinna przerwa w pełni zagospodarowana na odpoczynek, szybką analizę dalszej trasy i podziwianie wnętrza schroniska. W lecie raczej nie mam okazji gościć w środku, więc w zimie nadrabiam zaległości.
W dalszą trasę ruszamy również szlakiem czerwonym tyle, że w kierunku stacji Ustroń Polana, czyli wzdłuż drogi dojazdowej. Wędrówkę rozpoczynamy białą „asfaltówką” mijając po drodze tor saneczkowy i naszą sławetną Kolibę. Ależ tam jest nastrój w środku… wspaniałe miejsce <3



Niebawem odbijamy w lewo na leśny odcinek szlaku, który będzie raz po raz przecinał szosę. Idzie się lekko, a puch jak zwykle amortyzuje zejście. Po 45 minutach wychodzimy na dobre z lasu i teraz już do końca będziemy podążać drogą. Przechodzimy przez most na Wiśle, wzdłuż której będziemy dreptać do samochodu.



Śnieg dalej sypie, a my w tym niezwykłym klimacie zmierzamy ku końcowi. Po 20 minutach spaceru kończy  się deptak i zarazem nasza wędrówka. Pętla zostaje domknięta.
Może na Endo wybija zaledwie 12 km, ale w zimie i w pół przeziębieniu to i tak całkiem nieźle. Czas wracać do domu na ciepły obiad (na szczęście już odśnieżoną ekspresówką). Dzień kończę z herbatą pod kocem, ale i tak było warto. Zawsze warto! :)

A.N.

25.01.2015
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz