Górska autostrada --> Samotnia i Śnieżka


Na najwyższy szczyt Karkonoszy przymierzam się od początku majówki, ale pogoda zdaje się być łaskawa dopiero w ostatni dzień weekendu. Zrywam się skoro świt i tak k
ilka minut po 7:00 docieram do Karpacza. Wędrówkę zaplanowałam spod Świątyni Wang, gdzie znajduje się kilka dużych, płatnych parkingów. O tej porze na miejscu jest pusto i cicho, choć ten kościół ewangelicki jest jedną z najpopularniejszych atrakcji Karpacza. Został przeniesiony tutaj w 1842r. z miejscowości Vang w Norwegii i jest udostępniony do zwiedzania cały rok w godzinach 9:00-17:00, z wyjątkiem nabożeństw.

Świątynia Wang i cel – Śnieżka
Wejście na dziedziniec
Na Śnieżkę udam się najpopularniejszym szlakiem niebieskim, zahaczając o schronisko Samotnia. Pierwszy odcinek przewidziany jest na 1h 15 minut, a szlak prowadzi szeroką, brukowaną drogą niczym górska autostrada. Najpierw maszeruję lasem, by po 30 minutach na Polanie Bronka Czecha pokazały się pierwsze widoki na grzbiet Karkonoszy. 

Autostrada
Polana Bronka Czecha
Dalej wciąż niebieskim
Dalej maszeruję brukowaną drogą, wciąż wśród świerków i wciąż niewymagająco.  Na tym odcinku trafiają się dwa mocniejsze podejścia, ale mijają równie szybko, jak przychodzą i dalej podążam już łagodnie wprost do domku myśliwskiego. Niestety po upływie 15 minut czeka mnie rozczarowanie, bowiem szlak niebieski dalej jest zamknięty. Okazuje się, że skały znajdujące się przy szlaku zamieszkuje sokół wędrowny, a raczej tam znajdują się gniazda z młodymi. Nie mam wyjścia, wracam na brukowaną drogę.

Ochrona sokoła wędrownego
Nieco niepocieszona ruszam dalej szeroką drogą w kierunku schroniska Samotnia. Odcinek przebiega bez zarzutów i trwa zaledwie kwadrans. Kiedy docieram na miejsce najpierw w oczy rzuca mi się Kocioł Małego Stawu i kontrast jeziora z górskim zboczem. Schronisko natomiast z zewnątrz wydaje się malutkie, ale kiedy wchodzę do środka dostrzegam jego spore rozmiary. Do tego jest niesamowicie klimatyczne i ma w sobie to coś, że chcę tu jak najszybciej wrócić, tym razem na nocleg i ciepłą kawę nad jeziorem. Samotnia to najbardziej urokliwe schronisko w jakim kiedykolwiek byłam, a do tego od 1966 roku gospodarzem był Waldemar Siemaszko, który włożył w Samotnię całe serce i ducha gór. Niestety w 1994 roku zginął w wypadku samochodowym, a dzisiaj schroniskiem zarządza jego żona Sylwia. Co jednak najważniejsze, ten niepozorny obiekt posiada aż 50 miejsc noclegowych w różnych pokojach, a ceny wahają się od 30-55zł w zależności od wielkości pokoju oraz sezonu. 

Mur górski
Kocioł Małego Stawu
Samotnia
Widok z okna
Magiczne otoczenie ❤
Po śniadaniu i odpoczynku ruszam w dalszą drogę. Wciąż szlakiem niebieskim zmierzam do następnego schroniska – Strzecha Akademicka, które jest dużo większe od Samotni. Mijam obiekt bez postoju, chociaż zapach smażonej kiełbaski, czy karczku nakłania do zawrócenia 😉 Kolejne metry wzwyż zdobywam wciąż brukowaną drogą, za najbliższy cel obierając sobie Spaloną Strażnicę. Na szlaku bez zmian - nie ma żywej duszy, a moim jedynym towarzyszem są karkonoskie widoki. 

Strzecha Akademicka
Rozdroże przy Spalonej Strażnicy
Niebawem wychodzę na prostkę zwaną Drogą Przyjaźni, z której pierwszy raz mogę spojrzeć w oczy Śnieżce. Zmieniam znaki na czerwone, prowadzące po równinie i wciąż przecieram gały ze zdziwienia, że ta autostrada prowadzi aż na sam szczyt. Po 20 minutach relaksacyjnego spaceru znajduję się przy schronisku Śląski Dom, gdzie zaczyna porządnie wiać. Przede mną pozostaje ostatnie podejście, ruszam bez wahania.

Śląski Dom i Śnieżka
Na szczyt można dostać się dwoma ścieżkami – krótszą, ale ostrzejszą lub okrężną łagodniejszą. W górę wybieram wariant pierwszy i chociaż przez chwilę czuję kondycyjny wysiłek. Podejście samo w sobie nie jest takie straszne, ale przeciskanie się między wolniejszymi osobnikami na wąskim odcinku, już zakrawa o horror. Odcinek pokonuję w 25 minut i tym samym zdobywam najwyższy szczyt Karkonoszy, całych Sudetów oraz Republiki Czeskiej – 1602 m n.p.m. Na wierzchołku wiatr daje jeszcze mocniej popalić niż na podejściu, ale na szczęście świeci słońce, które podgrzewa atmosferę. I trzeba się z tego warunu cieszyć, bowiem kapryśna to góra i na cały rok przypada tu tylko 1,8% bezwietrznych dni, a średnia temperatura dobowa nie przekracza 10°C. Na wierzchołku usytuowana jest stacja meteo z restauracją, kaplica św. Wawrzyńca, czeskie schronisko przypominające przeszklony wagon oraz górna stacja kolejki. Widoki ze Śnieżki mnie nie powalają, choć nie wiem, czy to wina pory roku, czy tego szczytu. Na wierzchołku nie zabawiam zbyt długo, ponieważ jeszcze dziś muszę wrócić do Bielska.

Podejście na Śnieżkę, w oddali Śląski Dom
Kopuła szczytowa i szlak
Widok na Upską Jamę
Karkonoski Narodny Park
Pamiątkowe na szczycie
Ze szczytu schodzę wspomnianą drugą stroną – okrężną, łagodną drogą. Gdyby pogoda dopisała dzień lub dwa wcześniej, to plan zakładał powrót do Karpacza przez Czarny Szczyt i Sowią Przełęcz, natomiast wizja 400km do domu zmusza mnie do zmiany planów i powrotu drogą najkrótszą – szlakiem czarnym. Patrzę ostatni raz wokół i schodzę ze Śnieżki. Im jestem niżej, tym robi się cieplej i oczywiście tłoczniej. Spokojnym krokiem zmierzam do Śląskiego Domu, gdzie robimy przerwę na zupę i siku…w pancernej toalecie za 3zł 😮

Kopuła szczytowa od strony wschodniej
Ufo
Zdobyta
Śląski Dom
1400m n.p.m.
Czarny szlak, czyli Śląska Droga prowadzi obok górnej stacji kolei linowej. Odtąd robi się nieco luźniej, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczona ilością turystów, idących o własnych siłach w górę. Szlak jest wygodny, widokowy i zdecydowanie niewymagający. Po 20 minutach znajduję się przy rozstaju z wariantem żółtym, prowadzącym do Strzechy Akademickiej, natomiast ja biorę ostry zakręt w prawo i wciąż szlakiem czarnym kieruję się prosto do Karpacza. 

Widokowy odcinek
Od tego momentu podążam lasem, dość stromo w dół i jestem pełna podziwu dla tych, co cisną tędy w górę. Moja droga na szczyt była okupiona zdecydowanie mniejszym wysiłkiem. Po 35 minutach znajduję się na Rozdrożu Łomnickim i odtąd wygodnym chodnikiem zmierzam do Karpacza na obiad. Trafiam do pysznej knajpki – Jagodowy Zakątek, więc z pełnym brzuchem maszeruję do samochodu. Nie spodziewam się tylko, jak ostro pod górę muszę zasuwać, by znaleźć się z powrotem przy Świątyni Wang. Czuję, że spaliłam cały przed chwilą wchłonięty obiad 😧 Po 30 minutach finalnie docieram do auta, a trasę zamykam po 18 km na szlaku.

Świątynia Wang popołudniu
Wędrówka przez nieznane dla mnie karkonoskie szlaki na pewno pozwoliła odkryć najpopularniejsze miejsca. Z chęcią wrócę w te rejony podreptać do bardziej kameralnych zakątków, bo jestem przekonana, że to pasmo skrywa takich wiele. Maj pod kątem widoków nie był najlepszym wyborem, więc pozostaje mi zaglądnąć tu jesienią i zweryfikować raz jeszcze sudeckie krajobrazy. Mam przeczucie, że przepadnę totalnie.


A.N.
04.05.2018



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz