Český film - Velká Čantoryje i Velký Šošov z Nýdek

Listopadowa pogoda nie zachęca do wyjścia w góry, jednak liczymy zobaczyć trochę pierwszych zalążków zimy. Wybieramy Beskid Śląski z czeskim podejściem i w tym celu jedziemy do miejscowości Nýdek. Po drodze przejeżdżamy przez Třinec, który napawa grozą niczym z horroru. To szary i tajemniczy krajobraz w połączeniu z Hutą Stali „Třinecké železárny” sprawia takie wrażenie.


Po 1,5h jazdy samochodem docieramy na miejsce, skąd rozpoczniemy trasę. Startujemy czerwonym szlakiem spod zajezdni autobusów i według znaków czeka nas 3,5km na szczyt. Jak się później okazuje odległości na czeskich tabliczkach są znacznie przekłamane. Początkowo idziemy drogą asfaltową między domami, która później zaczyna piąć się w górę. Dopiero po ok. 20 minutach zbaczamy na leśną ścieżkę i podchodzimy przez polanę do następnej drogi. Po prawej widzimy już maszt na szczycie Czantorii, a my docieramy na Przełęcz Padový. Stąd według znaków pozostaje nam zaledwie 2km na szczyt. Idziemy szeroką drogą do punktu, gdzie szlak dziwnie zakręca. Okazuje się, że prowadzi do starego ołtarza podczas, gdy my mieliśmy iść prosto. Oznaczenia fantastyczne… Droga dłuży się w nieskończoność i na pewno nie jest to „obiecane” 3,5km z dołu. Wciąż idziemy przez las, a ja jestem coraz bardziej głodna. Po 1,5h krajobraz robi się zimowy i ukazuje się nam schronisko – Chata Čantoryje.



Nikogo nie ma pobliżu i jest zimno, więc decydujemy się na przekąskę po drodze na szczyt. Szlak czarny jest bajkowy. Oszronione drzewa i wiszące nad nami chmury tworzą niesamowite otoczenie.



Mija 10 minut i znajdujemy się na szczycie Czantorii Wielkiej. Chwila na kilka zdjęć i ruszamy dalej na Soszów. Postanawiamy, że tam zrobimy dłuższy postój w schronisku.



Szlak graniczny czerwony początkowo wiedzie dość ostro w dół, co jest średnio przyjemne dla kolan. Potem stopniowo łagodnieje i pnie się w górę od Przełęczy Beskidek. Po drodze mija nas grupa biegaczy, a łącznie po godzinie marszu przez las docieramy pod schronisko. Siadamy w środku by się ogrzać, chociaż temperatura jest niewiele wyższa niż na powietrzu. Niestety spotykamy się z niebywałym chamstwem właścicielki. Zostajemy wyrzuceni ze schroniska, ponieważ mieliśmy własna herbatę w termosie. Coś podobnego nie spotkało mnie przez lata spędzone w górach. Był to ostatni raz kiedy weszłam do tego lokalu, bo inaczej nie można nazwać obiektu w którym nie wolno zjeść kanapki i popić herbatą niezakupioną na miejscu. Nie wspomnę już o języku tej Pani, która nie przebierała w słowach do męża w naszej obecności. Pozostawię tę sytuację bez większego komentarza, bo słów po prostu brakuje… Opuszczamy budynek i udajemy się na szczyt, po drodze „reklamując” lokal innym turystom, którzy mieli zamiar wejść do środka... 

Zmierzamy w kierunku szczytu, a na Velký Šošov podejście strome. Na górze wita nas przyjemna panorama. Góry parują...



Mieliśmy jeszcze zawitać na Stożek, ale ponieważ jest listopad i dość krótki dzień, zejście zaczynamy już ze szczytu Soszowa. Odbijamy żółtym szlakiem w prawo i przez las podążamy w dół. Ścieżka początkowo przyjemna, ale wydaje się dziewicza. Chyba przed nami dawno nikt tędy nie szedł, a jedynymi bywalcami są sarny, których stado przebiega 20 metrów przed nami. W dalszej części szlak robi się błotnisty i mało przyjemny aż do drogi asfaltowej, którą zastajemy po 50 minutach. Teraz już prosto przed siebie. Jest chłodno i wokół szaro... Dopiero w samochodzie pozostawionym w Nýdku kończymy nasz posiłek i popijamy herbatę. Możemy ruszać do domu, aczkolwiek wracam zdegustowana ludzkim zachowaniem.
Najważniejsze że obok mnie jest osoba, na którą zawsze mogę liczyć.

A.N.

22.11.2014



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz