Gdy góra nie pozwala się zdobyć – Kościelec


Zdobycie Kościelca planowałam już od dawna, ale zawsze się jakoś tak układało, że wciąż pozostaje niezdobyty. 3 września podczas urlopu w Tatrach postanawiam to zmienić.
Rano niespodziewanie nie dzwoni budzik i wstaję w popłochu godzinę później niż planowałam. Uwijam się możliwie szybko i finalnie o godzinie 7:00 startuję z Zakopanego. Szybkim krokiem maszeruję do Kuźnic, a dalej na Halę Gąsienicową wariantem żółtym. Początkowo szeroka droga przez las jest niewymagająca, a po chwili wchodzę w głąb Doliny Jaworzynki. Poranek na razie jest mglisty, a wierzchołki gór schowane są w chmurach.

Polana Jaworzynka
Idę po równym terenie w otoczeniu bacówek i dopiero po 30 minutach zaczyna się podejście w górę. Szlak zakręca w prawo, prowadząc najpierw przez las, a w dalszym etapie pośród kosówki. Pogoda absolutnie nie zachęca do górskich wędrówek, a mimo to na szlaku kręci się sporo turystów. Po godzinie marszu docieram na Karczmisko, a na miejscu zastaję to samo, co dnia poprzedniego - na Przełęczy między Kopami istnieje granica dwóch światów.

Po lewej stronie mgliście
Po prawej morze chmur
Chmury pozostawiam za sobą i podążam ku światłości. Po szybkiej przerwie na łyk wody, kontynuuję wędrówkę szlakiem niebieskim. Ścieżka wiedzie po Królowej Równi, a przed oczyma rozciąga się ten klasyczny "gąsienicowy" krajobraz. Doskonale widać dzisiejszy cel - Kościelec, jak również Orlą Perć, Żółtą Turnię czy kocioł Czarnego Stawu. W takich okolicznościach wędrówka przebiega o wiele przyjemniej 😊

Wygodna ścieżka z panoramą
Po 30 minutach przyjemnego marszu po równym terenie, szlak zaczyna nieznacznie prowadzić w dół. Doskonale wiem, że to jest ten moment, kiedy niebawem dotrę na Halę Gąsienicową. Wczesno-jesienny krajobraz niezmiennie mnie rozpieszcza, a pomiędzy drzewami już widać bacówki. Podczas wejścia na halę warunki pogodowe diametralnie się zmieniają - słońce całkowicie znika i robi się znacznie chłodniej. Mimo wszystko krajobraz jest naprawdę ładny.

Kocioł Czarnego Stawu Gąsienicowego
Już widać bacówki
Wczesno-jesienna hala
Szlak kluczy między bacówkami - widok na Świnicę, Pośrednią i Skrajną Turnię oraz Liliowe
Ostatni odcinek do schroniska upływa mi w towarzystwie przeuroczego starszego Pana. Opowiada, że jutro idzie z zamiarem ostatniego w swoim życiu ataku Orlej Perci. Człowiek wzrusza się mimowolnie i ładuje niesamowitą energią, słysząc tak piękną opowieść od weterana. Maszerując, oglądam strzeliste szczyty, groźnie opadające ściany i zastanawiam się, czy też spędzę tyle lat w górach.

Bacówka z widokiem na Żółtą Turnię, Granaty, Orlą Perć, Kościelce oraz Świnicę
Murowaniec schowany za świerkami u stóp Kościelców
W schronisku robię przerwę, by dobrze się najeść przed dalszą wędrówką. Chciałoby się posiedzieć na zewnątrz, ale aura jakoś nie zachęca do odpoczynku na wolnym powietrzu. Wewnątrz ogrzewam się ciepłą herbatą, napełniam żołądek do syta i ruszam w dalszą drogę. Odnajduję szlak niebieski i podążam nim wprost nad Czarny Staw Gąsienicowy. 

Murowaniec
Tamtędy nad staw
Ścieżka nad jezioro prowadzi wśród kosówki praktycznie po równym terenie. Trawersuję zbocza Małego Kościelca, nawet nie zauważając, kiedy upływa 20 minut i docieram nad staw. Na miejscu kręci się sporo turystów - część odbija w lewo na Zawrat i Orlą, część wraca tą samą drogą, a jeszcze inni podążają czarnym szlakiem na Karb. A ja spokojnie fotografuję szczyt, który dziś ma zostać przeze mnie zdobyty.

Czarny Staw Gąsienicowy u stóp Kościelca
Nie planuję przerwy nad jeziorem i po chwili obieram czarny szlak, tym samym zaczynając wędrówkę na Mały Kościelec. Wąska ścieżka najpierw prowadzi głazowiskiem, by potem trawersować północne zbocza góry. Podejście jest żmudne i wymagające kondycyjnie, ale nie daję się. Staram się skupić na podziwianiu krajobrazu.

Czarny Staw widziany z głazowiska
Kościelec się wychyla
Granaty i Orla Perć
Niestety wraz z nabieraniem wysokości nasila się zimny i nieprzyjemny wiatr. Po pięknej pogodzie ponad granicą chmur nie ma śladu, zamiast tego jest szare i nijakie niebo. Po 20 minutach marszu staję na grani Małego Kościelca, podziwiając rozległą panoramę, która byłaby jeszcze piękniejsza w blasku porannego słońca. Coś nie mam szczęścia do pogody w tym miejscu. Na domiar złego wiatr nasila się jeszcze bardziej, a mnie nachodzą wątpliwości, czy iść dalej czy odpuścić? Kościelec przecież czeka…

Beskid i Kasprowy Wierch ponad Zieloną Doliną Gąsienicową
Energia rozpiera 😃
W ślimaczym tempie podążam granią Małego Kościelca w kierunku Przełęczy Karb, gdzie będzie trzeba podjąć ostateczną decyzję. Mam niezły mętlik w głowie, a na dodatek zaczyna kropić. Stoję, jak ta pierdoła na przełęczy i patrząc raz w dół, raz na szczyt biję się z myślami. Kiedy zaczyna coraz mocniej siąpić, deszcz przeważa szalę goryczy. Niepocieszona i przygaszona szykuję się do odwrotu niebieskim szlakiem ku Zielonej Dolinie Gąsienicowej. Jestem cholernie niezadowolona, bo to był jeden z głównych celów tegorocznego wypadu w Tatry. Idę kilkanaście metrów w dół, wciąż oglądac się za siebie. Niżej jest znacznie ciszej, co mnie zachęca, by wrócić i podjąć wyzwanie. Iść czy nie iść? Nagle mi się przypomina, że przecież dziś rano nie zadzwonił budzik. Nie wierzę w przesądy, ale ten incydent to chyba jakiś znak, żeby odpuścić. Ostateczna decyzja zapada.

Karb - 1853m n.p.m.
Krajobraz ponury, niczym nastrój
Wędrówkę kontynuuję kamiennym duktem oczywiście w dół, podążając ku Stawom Gąsienicowym. Obserwuję Beskid i Kasprowy Wierch z coraz to nowej perspektywy, nie oglądając się już wstecz. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zdobyć dziś Kasprowego, jednak przez wzgląd na kolejne wymagające trasy w tym tygodniu, postanawiam kierować się w prawo do Murowańca. 

Szlak niebieski
Na rozstaju z widokiem na Świnicę, Pośrednią Turnię i Skrajną Turnię
W otoczeniu kosówki, w nieco lepszym humorze zmierzam do Murowańca. Tutaj świeci słońce, zero wiatru, więc siadam na ławce przed schroniskiem i rozmyślam. Zastanawiam się nad słusznością swojej decyzji, ale przecież góra będzie stała na swoim miejscu przez lata, więc nie warto ryzykować. Człowiek tylko głupi, że tyle rozpamiętuje. Ciężko jest przełknąć gorycz porażki.
Po 30 minutach lenistwa zbieram się do powrotu i kolejno przez Halę Gąsienicową, Przełęcz Między Kopami i Skupniów Upłaz schodzę w dół. I znów docieram do momentu, gdzie chmury są zatrzymane przez góry. Granicę czas pokonać.


Murowaniec widziany ze szlaku
Kościelec się schował, żeby żal nie było 😉
Karczmisko
Granica światów na Skupniów Upłazie
Po godzinie lekkiego marszu przez las znajduję się w Kuźnicach i zmierzam na kwaterę. Dzisiejsza wędrówka pokazała, że gdy góra nie jest gotowa, by pozwolić Ci ją zdobyć, nie staniesz na jej szczycie. Tak też się stało, dziś nie byłam jej godna. Jednak obcowanie z górami było wystarczające, by wrócić szczęśliwym w doliny. A Ty Kościelcu… Kiedyś wyrównamy rachunki!

Do zobaczenia...

A.N.
03.09.2014

 

2 komentarze:

  1. Kościelec nie zając... ;) Górskie akumulatorki choć trochę naładowane, to najważniejsze :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. W tym roku spróbuje go okiełznać ;)

    OdpowiedzUsuń