Teraz naszej wędrówce nieustannie towarzyszy słońce i to prędko się nie zmieni. Po kolejnych 15min docieramy na Halę Cebula, gdzie znajdujemy trochę cienia. Robimy postój przed podejściem.
Pełni energii ruszamy w drogę na pierwszy szczyt – Magurkę Radziechowską. Zastajemy tam kamienny kopczyk i charakterystyczne skały. Pięknie prezentuje się z niej nasz kolejny cel – Magurka Wiślańska oraz Barania Góra.
Kontynuujemy wędrówkę po grzbiecie, a żar leje się z nieba. Po drodze napotykamy kolejne skalne formacje i zaczynamy podejście na Magurkę nr2.
Na szczycie szlak łączy się z zielonym, jednocześnie będąc ostatnim odcinkiem przed naszym celem. Większość drogi prowadzi po łagodnym terenie, a pod koniec czeka nas ostrzejsze podejście. Po 30 minutach docieramy na szczyt, a czas łączny z Węgierskiej Górki wynosi 3 godziny. Jak na dzisiejsze warunki to całkiem nieźle. Wchodzimy na wieżę widokową i stamtąd obserwujemy okoliczne szczyty z czterech stron świata.
Na Baraniej odpoczywamy około godzinę. Czas nas nie goni, ale martwi ilość wody, która pozostała w butelkach. Niestety nie mamy w planach schroniska, więc liczymy na jakieś przydrożne źródełko.
Obracamy się ostatni raz i zaczynamy powrót 3-kolorowym szlakiem.
Po 10 minutach odbijamy w lewo na czarny szlak, wyglądający na mało uczęszczany. Jeśli wierzyć znakom przed nami jeszcze 3h wędrówki. Ścieżka początkowo prowadzi przez las. Po godzinie intensywnego schodzenia znajdujemy się na Fajkówce i odbijamy w lewo za zielonymi znakami. Teren zaczyna być bardziej odsłonięty i po 45minutach marszu docieramy do drogi asfaltowej, złudnie myśląc że to już prawie koniec. Po chwili odbijamy znowu w lewo i naszym oczom ukazuje się najgorsze i najostrzejsze podejście tego dnia. Całe szczęście napełniliśmy butelki wodą z potoku, bo siły opadają z każdym krokiem. Po 20 minutach znajdujemy się na górze i idąc przez polanę staramy się odpoczywać. Nogi powoli odmawiają posłuszeństwa. Niedługo potem kolejna droga asfaltowa. Z naprzeciwka mijamy sporo plażowiczów, co pozwala nam myśleć, że zbliżamy się do Soły. Tym razem się nie mylimy.
Ku naszej radości po chwili przechodzimy przez most i podążamy do samochodu. W chwili obecnej naszym marzeniem jest zimna Cola ze sklepu. Dopiero mając ją w rękach możemy wrócić do domu.
Po 32km marszu i 6 godzinach w pełnym słońcu, włączamy klime i jedziemy na obiad.
Dzisiejsza trasa była na granicy możliwości. Polecam tylko wytrwałym piechurom, a przede wszystkim w chłodniejsze dni.
A.N.
02.08.2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz