Piekielne podejście, czyli zdobywamy zimą Skrzyczne

Ostatnie skojarzenie ze Skrzycznem mam z naszą wyprawą w sierpniu i sakramenckim upałem (szczegóły tutaj). Decydując się 16.01.2016 na trekking właśnie na tą górę spodziewamy się zgoła odmiennych warunków. Odmiennych, co nie oznacza że gorszych.
O godzinie 8:00 jesteśmy już w Szczyrku i zbieramy się do drogi. Spory ruch i tłok, bo w ostatnich dniach w końcu posypało, więc narciarze czekają już na otwarcie wyciągu. My jednak idziemy w przeciwną stronę: na szlak niebieski i po krótkim podejściu drogą dojazdową, skręcamy na właściwą ścieżkę. Co się okazuje szlak jest kompletnie zasypany i czeka nas jego przecieranie. Na początku ja idę pierwsza, ale nie męczę się zbytnio ponieważ śnieg w konsystencji puchu nie jest uciążliwy.


Wszędzie biało :)
Cały czas sypie, ale przestało wiać, więc nie jest aż tak zimno. Po jakiś 20 minutach na prowadzenie wychodzi Bartek i dzielnie toruje mi drogę. To że się nie męczymy, nie oznacza, że śnieg nas nie opóźnia. Idziemy znacznie wolniej, a kroki stawiamy uważniej. Na szczęście pod śniegiem nie ma lodu, więc dziś raki się nie przydadzą.

Bartek prowadzi
Po 1h 20 minutach docieramy na Jaworzynę, czyli stację pośrednią kolejki na Skrzyczne. Tu zaczyna nieco mocniej zarówno wiać jak i sypać. Ruch panuje całkiem spory, więc nie tracąc czasu podążamy dalej. 

Jaworzyna
Odtąd śnieg staje się dużo głębszy i bardziej kopny, miejscami nawet do 60cm. Początkowo idziemy dość stromo przez las. Plusem jest to, że w lesie śnieg nie jest aż tak głęboki. Niestety później szlak prowadzi wzdłuż stoku narciarskiego, więc uważnie podążamy lewą stroną. Stoki były sztucznie dośnieżane i teraz odczuwamy tego skutki. Na brzegu stoku śnieg nie jest ubity i zapadamy się w nim po kolana. Kosztuje nas to sporo wysiłku i błyskawicznie tracimy energię. Po drodze czekają jeszcze dwie przeszkody, mianowicie szlak przecina nartostradę, więc te odcinki pokonujemy w biegu. Po 45 minutach jesteśmy zmuszeni zrobić przerwę, gdyż brakuje nam sił. 

To wciąż przed nami
Kubek herbaty i słodki baton stawiają nas na nogi. Czym prędzej wracamy do wędrówki, ponieważ każda chwila postoju powoduje wychłodzenie organizmu. Trawersujemy wschodnim zboczem Skrzycznego i dość spokojnym tempem wychodzimy na ostatnią prostkę. Oczywiście prostkę w sensie braku zakrętów, bo pod górę jest i owszem. Na szczyt docieramy po kolejnej 1h 20 minutach, więc całościowo droga zajmuje ok. 2h 45 minut. Meldujemy się na wieży widokowej. Sądząc po śladach – jako pierwsi . 

Kraina lodu
Widoki :P
Po wieży czas na zdobycie szczytu właściwego, czyli miejsca gdzie stoi tabliczka. Tutaj również zauważamy brak śladów i kopę śniegu wokół słupka. Czyżby nikt nie pofatygował się na szczyt…?

Pierwsza! :D
No to teraz czas na posiłek i ciepłą herbatę w schronisku. Dojście zajmuje dosłownie minutkę i staramy rozgrzać się wewnątrz. Niestety jest nam wciąż chłodno, więc zaraz po śniadaniu ruszamy w drogę powrotną. 

Zamrożone schronisko
Schodzić będziemy tym samym szlakiem, bo dziś na pętlę nie mamy ani siły ani ochoty. Na odchodne żegnamy się z Barim i spoglądamy raz jeszcze na krajobraz. Na taką zimę czekałam :D 

Nie straszny mu mróz, nie straszna zawierucha
W końcu prawdziwa zima
Po starcie ciężko jest się zagrzać. Jesteśmy na odkrytym odcinku i przez dosłownie chwilę marzną mi dłonie. Marzną na tyle, że zaczynają boleć i robię wszystko, by krew zaczęła tam ponownie dopływać. Na szczęście udaje się. Nie od razu, ale udaje. Zejście przebiega nadzwyczaj szybko, bo faktycznie czasami się odcinki przebiega ;) Po świeżym i miękkim puchu, który doskonale amortyzuje kolana schodzenie w dół to prawdziwa przyjemność. I takim oto sposobem po 35 minutach znajdujemy się na Jaworzynie. 

Odsłania się niewielkie okienko na Szczyrk
Po prawej widok na Skalite
Bez większych postojów ruszamy dalej w dół, a zejście wciąż sprawia nam frajdę. Chyba polubię zejścia ;) Im jesteśmy niżej tym robi się cieplej, więc w dobrych humorach pokonujemy odcinek Jaworzyna-Szczyrk.

Idę… :D
I tak oto po kolejnych 45 minutach docieramy do samochodu, kończąc naszą wędrówkę. Nieco zmarznięci i z wypaloną energią wracamy do domu. Ale właśnie dzięki takim wyprawom rośniemy w siłę i nabieramy doświadczenia. A doświadczenie…cóż…rzecz bezcenna!

A.N.

16.01.2016



2 komentarze:

  1. Schroniskowy pies chyba najbardziej szczęśliwy z takich warunków :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo... Bari jest super! Tak się ocierał, że mało co mnie nie przewrócił ;)

      Usuń