Wielka Czantoria w zimowej, mrocznej aurze

Na Czantorię miałam chrapkę już od dawna, ale jakoś nie było nam po drodze. Liczyłam oczywiście na piękna pogodę, powalające widoki i bajkową aurę. Niestety w niedzielę nawet nie spodziewamy się ładnej pogody. Świat pogrążony jest w chmurach, a aura nie z bajki, lecz co najwyżej z horroru. Ruszamy z parkingu pod wyciągiem i prawą stroną stoku rozpoczynamy wędrówkę czerwonym szlakiem.

Pierwsze widoki
Szlak po chwili odbija w prawo i prowadzi przez las. Śnieg trochę posypuje i jest bezwietrznie. Póki co idziemy niewymagająco pod górę, żwawym tempem. Po około 35 minutach wchodzimy w chmury, a ścieżka znacznie się wyostrza. Śnieg jest znacznie głębszy, więc idzie się trudniej, a w dodatku wdrapujemy się chyba pionowo w górę… A bynajmniej tak się czuję. Na domiar złego zaczyna dmuchać wiatr z zachodu przez co ogólnie warunki są nieprzyjemne. 

Czerwony szlak
Wchodzimy w chmury
Po 1,5h katorżniczego marszu docieramy na Polanę Stokłosica, czyli górną stacje KL Czantoria. Zasłużyliśmy na przerwę i śniadanie. Wciąż wieje zimny wiatr, a aura nie zachęca do wędrówek. 

Szaro, buro i ponuro
Po około 20 minutach regeneracji ruszamy w kierunku szczytu. Po krótkim, wygodnym odcinku zaczyna się zabawa… Śnieg jest bardzo kopny i trzeba włożyć sporo siły, by się w nim poruszać. Nogi się zapadają i czuje jakbym szła w miejscu. Tym bardziej się spinam i staram dotrzymać kroku Bartkowi, ale opadam z sił… Ostatni etap pod górę już idzie mi lepiej i finalnie po 35 minutach zdobywamy szczyt Czantorii Wielkiej. Łatwo nie było, przyjemnie też nie. Energia z nas uszła… 

Już widać szczyt
Ku naszemu zaskoczeniu wszystkie „budki’ na szczycie są pootwierane i zachęcają gorącą kiełbasą lub grzańcem. My póki co przechadzamy się, a przy tym rozmyślam, by kiedyś trafić na Czantorii na piękne widoki i w końcu wyjść na wieżę widokową. Nigdy nie miałam okazji, bo i rzadko mnie ten szczyt rozpieścił.

Otwarte
Wieża będzie musiała poczekać na moje odwiedziny
Polskie oznaczenia szczytowe
Początkowo mieliśmy w planach zejście szlakiem niebieskim i odwiedzenie czeskiej Chata Čantoryje, ale wraz z opadaniem sił plany się zmieniły i trasa uległa modyfikacji. To już koniec naszej wędrówki, a powrót czeka nas tą samą drogą. Decyzja nieodwołalna.

Tamtędy do Czech :)
Tam wiedzie szlak graniczny na Soszów i Stożek
Po obwąchaniu każdego kąta kopuły szczytowej wracamy. Zejście idzie nam znacznie sprawniej, a i ludzie zaczynają się pojawiać na szlaku. Zaskakująca wręcz ilość. Po 25 minutach ponownie robimy postój śniadaniowy na poprzedniej miejscówce. Po odzyskaniu energii i zapału zejście do samochodu wręcz sprawia nam frajdę, nawet czasem podbiegamy. Uwielbiam te zimowe zejścia :D I tak oto po 40 minutach odjeżdżamy z Ustronia, tęskno wypatrując widoków. Nie tym razem… Tym bardziej dobija mnie fakt, że zapowiadają odwilż… No i kiedy ja się tą zimą nacieszę?

A.N.

24.01.2016



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz