Już od dawna chciałam wybrać się na Czantorię zimą, choć liczyłam na piękną pogodę i bajkowy, biały krajobraz. Niestety w niedzielę nie spodziewamy się pożądanych warunków, a świat pogrążony jest w mrocznych i niskich chmurach. Absolutnie nas to jednak nie zniechęca do wędrówki i mimo wszystko ruszamy z parkingu pod wyciągiem ku przygodzie. Szlak czerwony prowadzi prawą stroną stoku narciarskiego i od początku jest wymagający. Stawianiu kolejnych kroków nie pomaga świeży śnieg i brak śladu.
|
Dolna stacja wyciągu |
Znakowana ścieżka po chwili odbija w prawo i prowadzi trawersem przez las. Delikatnie prószy śnieg, jest bezwietrznie, więc żwawym tempem i w dobrych humorach pniemy się w górę. Po około 30 minutach wchodzimy w chmury, a nachylenie terenu znacznie się wyostrza. Im jesteśmy wyżej, tym na podłożu leży więcej śniegu, co spowalnia wędrówkę. Wraz z wysokością wzmaga się również wiatr, co skutkuje ogólnym pogorszeniem nastrojów. Po 1,5-godzinnym katorżniczym podejściu docieramy na Polanę Stokłosica, czyli górną stację kolei linowej Czantoria.
|
Czerwony szlak |
|
Wchodzimy w chmury |
|
Okolice Polany Stokłosica |
Choć aura nie zachęca do dalszej wędrówki i tak ruszamy w kierunku szczytu. Po krótkim, wygodnym odcinku zaczyna się zabawa - śnieg jest kopny, więc trzeba włożyć sporo siły, by dalej się poruszać. Ostatni etap jest zdecydowanie przystępniejszy i finalnie po 35 minutach zdobywamy szczyt Wielkiej Czantorii. Wierzchołek ma wysokość 995m n.p.m. i choć kopułę szczytową otacza las, to podziwianiu widoków służy metalowa konstrukcja. Wstęp na 29-metrową wieżę jest płatny i przy dobrej pogodzie można obserwować z niej Beskid Śląski, Żywiecki oraz Śląsko-Morawski. Na szczycie po stronie polskiej i czeskiej znajduje się bufet, a kilkaset metrów na zachód usytuowane jest czeskie schronisko - Chata Čantoryje.
|
Kopuła szczytowa |
|
Bufet |
|
Wieża widokowa |
|
Szlakowskazy |
|
Droga do schroniska |
|
Tam wiedzie szlak graniczny na Soszów i Stożek |
Tutaj kończy się nasza wędrówka, a powrót przebiegać będzie tą samą drogą. Zejście idzie znacznie sprawniej, ponieważ świeży puch amortyzuje kolana i znacznie przyspiesza marsz. Po 45 minutach meldujemy się na parkingu i odjeżdżamy w kierunku domu. Dzisiejsza 7-kilometrowa wędrówka była pozbawiona widoków, ale przebywanie w górach nawet w mrocznym krajobrazie ma swój urok. Czasami są takie dni, kiedy człowiek potrzebuje pojechać w Beskidy, zaznać spokoju na szlaku i zahartować organizm. Tak właśnie było dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz