Miały być rude, okazały się białe - Grześ + Rakoń


Październik. Sobota. Zakopane. 
Budzik dzwoni o 5:00 i na spokojnie po śniadaniu udaję się do Witowa. O 6:40 parkuję na Siwej Polanie i bez zbędnych ceregieli ruszam w drogę. Poranne promienie słońca zapowiadają piękny dzień, lecz niebawem znikam w lesie, gdzie chłód próbuje przedrzeć się przez każdy nieosłonięty zakamarek mojego ciała. Bez wahania ubieram rękawiczki i żwawo idę dalej. Dolina Chochołowska nie słynie z zapierających dech widoków, toteż wędrówka nie jest emocjonująca. Maszeruję dobrym tempem, co kawałek mijając innych wędrowców. Ruch umiarkowany.

Pierwsze widoki
Szeroka droga wzdłuż potoku doprowadza mnie po upływie 1,5 godziny na Polanę Chochołowską i tam doświadczam piękna jesiennej aury. Tatrzańskie grzbiety pławią się w słońcu, podczas gdy na polanie oszroniona trawa dygoce z zimna. Dzień budzi się do życia, a wokół panuje cisza i spokój. Chłodne górskie powietrze wypełnia moje płuca, wiatr delikatnie muska policzki. Uwielbiam te momenty, kiedy góry mam na wyłączność, kiedy czuję bezkres otaczającego piękna. Grześ, Rakoń i Wołowiec pokryte białym puchem pysznią się przede mną, za plecami wywyższa się samotny Kominiarski Wierch, a po prawej spogląda z góry Bobrowiec i Chochołowskie Mnichy. Bacówki na polanie niezmiennie strzegą szlaku, a ja zmierzam w kierunku schroniska na krótką przerwę śniadaniową. Jest niesamowicie.

Grześ, Rakoń i Wołowiec w pierwszych promieniach słońca
Zbliżenie na Rakoń i Wołowiec
Chochołowskie Mnichy
Kominiarski Wierch
Szałas i Chochołowskie Mnichy
Po 15 minutach wychodzę ze schroniska i ostatni raz spoglądam na polanę. Czas ruszać w drogę. Obieram szlak żółty, który ma swój początek obok schroniska, moim pierwszym dzisiejszym celem jest Grześ. Tabliczki wskazują nań 1h 35min, ale liczę, że pójdzie mi znacznie sprawniej. Od tej pory idę w nieznane. Miło jest dreptać szlakiem, którym się jeszcze do tej pory nie szło, nie wiedzieć co mnie czeka i delektować się każdym krokiem. Początkowo szeroka droga dość intensywnie pnie się w górę, by stopniowo zamieniać się w zakosy. Przez las prześwitują gdzieniegdzie szczyty, ale na odsłonięty teren wychodzę dopiero po 45 minutach marszu. To jest ten czas, by powiedzieć ŁAŁ!

Gra świateł - Polana Chochołowska i Kominiarski Wierch
Ornak, Smreczyński Wierch, Kamienista, Trzydniowiański, Bystra, Starorobociański i Kończysty
Niebawem opuszczam piętro lasu i teraz podążam Suchym Upłazem - wąską ścieżką wśród kosówki. Pod nogami na dobre pojawia się śnieg, miejscami jest ślisko (słońce jeszcze tu nie dotarło), ale w sumie idzie się całkiem nieźle. Po 20 minutach docieram na solidny punkt widokowy, który jest przedsmakiem tego, co mnie czeka na szczycie. Na Grzesiu melduję się przed godziną 10:00. Nie jestem zupełnie sama, ale tłumów raczej nie ma. Na tej wysokości panują zdecydowanie zimowe warunki, z czego jestem nieco niezadowolona. Pięknie prezentują się białe Tatry, ale ja chciałam RUDE!!! Co prawda mały zawód pozostaje, ale i tak jest tutaj bajka 😃 Moją uwagę przyciąga zdecydowanie Bobrowiec i Jamburowa Czuba, w oddali majaczy Babia Góra, a przede mną rozpoznaję dziesiątki szczytów Tatr Wysokich i Zachodnich.

Jamburowa Czuba i Bobrowiec
Babia wyspa
Raczkowa Czuba, Jarząbczy Wierch, Łopata i Wołowiec
Wołowiec, Rohacz Ostry, Rakoń, Rohacz Płaczliwy, Trzy Kopy, Hruba Kopa, Banówka, Pachola i Spalona;
z przodu Przełęcz Łuczniańska
Lucna - Grześ 1653m n.p.m.
Trzy Kopy, Hruba Kopa, Banówka, Pachola, Spalona, Mały Salatyn, Salatyński Wierch i Berestowa
Osobita
Po krótkiej przerwie ruszam w dalszą drogę. Zmieniam znaki na niebieskie i odtąd będę podążać szlakiem granicznym. Przede mną 1h 15minut marszu na kolejny szczyt – Rakoń. Początkowo nieco tracę wysokość i znajduję się na Przełęczy Łuczniańskiej. Dalej podążam wśród kosówki, stąpając mocno po śniegu. Póki co idzie się dobrze, a teren łagodnie wznosi się do góry. Rozglądam się bacznie wokół i podziwiam piękno otaczającego krajobrazu. Wtem coś mi błysnęło w dole - to malutka Polana Chochołowska niczym naleśnik leży u stóp Kominiarskiego Wierchu. W sekundzie zakochuje się w tym widoku 😍 Kiedy w końcu odrywam wzrok od małego, zielonego naleśnika w dole, mogę kontynuować wędrówkę. Spokojnie maszeruję grzbietem – dokładniej Długim Upłazem, więc cały czas jest bardzo widokowo. Po mojej prawej majestatycznie stoi Kominiarski, po lewej spokojna i urokliwa Dolina Łatana wraz z Osobitą, a przede mną Rakoń ze swoim starszym bratem – Wołowcem. 

Kominiarski Wierch, Iwaniacka Przełęcz, za nią Ciemniak, a w dole malusia Polana Chochołowska 💗
Trzy Kopy, Hruba Kopa, Banówka i Pachola
Osobita i Grześ, w oddali Babia Góra
Dolina Łatana, Osobita i Beskidy
Przede mną wyłania się również dość intensywne podejście, a ja spoglądam w górę na błękitne niebo, po czym wracam wzrokiem na horyzont i tę niekończącą się biel pod stopami. Z każdym krokiem śnieg skrzypi pod butami, z każdym metrem znajduję się wyżej, z każdą minutą pokonuję kolejne kilometry, z każdą sekundą popadam w coraz większą euforię.

Wołowiec i Rakoń
Pachola, Spalona, Salatyn i Brestowa
Pokonuję właśnie ostatnie podejście na Rakoń. Powoli opadają ze mnie siły, momentami zaczynam się ślizgać, ale na szczęście tylko w kilku miejscach. Żałuję, że nie mam ze sobą kijków, bo zdecydowanie by mi pomogły w wędrówce. Dokładnie po 1h staję na szczycie Rakonia i nabieram głęboki haust górskiego powietrza na wysokości 1879m n.p.m. Nie spodziewałam się, że będzie mnie otaczał w 100% zimowy krajobraz. Miała być piękna złoto-ruda jesień, natomiast Tatry Zachodnie przywitały mnie białym puchem skrzypiącym pod butami. Obracam się wokół i chyba do końca nie wierzę… Wszystkie szczyty zdają się być na wyciągnięcie ręki. Zastanawiam się gdzie patrzeć najpierw, czym się pierwej zachwycać, na punkcie czego oszaleć. Endorfiny w takim otoczeniu wariują. Po chwili przysiadam na śniegu i staram się ogarnąć wzrokiem wszystkie szczyty. Po polskiej stronie moją uwagę przykuwa Giewont i Czerwone Wierchy, ale Tatry Wysokie dzielnie z nimi konkurują. Świnica, Lodowy, Rysy czy Gerlach to jedynie kilka ze wszystkich postrzępionych grani. Słowackie szczyty są jeszcze bliżej. Oczywiście nie mogę oderwać wzroku od olbrzymich Rohaczy, ale na choćby spojrzenie zasługuje również Banówka, Trzy Kopy, Pachola, Spalona czy Salatyn. Napawam się krajobrazem i choć liczyłam na rude grzbiety, te białe mnie zahipnotyzowały. Jest niesamowicie!

Rakoń 1879m n.p.m.
Od Giewontu po Jarząbczy
Rohackie Pleso, a nad nim Smutna Przełęcz, Trzy Kopy, Hruba Kopa, Banówka i Pachola
Rohacz Ostry i Płaczliwy
Kominiarski, Giewont, Czerwone Wierchy i Ornak
Świnica, Lodowy, Rysy, Starorobociański
Chochołowskie Mnichy, a w oddali Zakopane i Gubałówka
Przede mną wyniośle prezentuje się ostatni cel – wielki i potężny Wołowiec. Nie jestem do końca przekonana, co do warunków panujących na szlaku, więc zdecyduję podczas podejścia, czy idę na szczyt, czy dziś zimowy Wołowiec pozostanie niezdobyty. Po zaledwie 10 minutach znajduję się na Przełęczy  Zawracie i kontynuuję marsz w kierunku Wołowca. Początkowo idzie się całkiem dobrze, ale po kwadransie ponownie czuję brak dodatkowego punktu podparcia w postaci kijów. Podejmuję decyzję o rezygnacji z celu, ale wiem, że wrócę tu kiedyś i wyrównam rachunki. Dziś nie jest ten dzień… 

Wołowiec
Tatry z Przełęczy Zawracie
Widok z rozstaju szlaków – otoczenie Polany Chochołowskiej
Teraz czeka mnie powrót Wyżnią Doliną Chochołowską, czyli zielonym szlakiem. Na początek przede mną strome zejście żlebem po kopnym śniegu, co nie jest ani nadzwyczaj przyjemne, ani wygodne. Chwilowo podążam w cieniu, a zza grani próbuje przedrzeć się słońce. Pokrywa na szlaku niestety jest na tyle twarda i zbita, że trzeba się asekurować drugą nogą w głębokim śniegu, a czasem i ręka idzie w ruch. Odcinek ten znacznie mnie spowalnia, a ja czuje dogłębnie mięśnie czworogłowe uda. Szlakowskaz pokazywał 2h 5min do schroniska, ale przeczuwam, że trasa zajmie znacznie więcej czasu. Po 50 minutach wchodzę w piętro kosówki, teren robi się słoneczny, a ścieżka znacznie przyjemniejsza. Teraz już w zdecydowanie lepszym tempie maszeruję w dół. Spoglądam ostatni raz do góry, po czym wchodzę w las i żegnam się z widokami.

Ludziki na grani
Trzydniowiański Wierch
Ponownie znajduję się w królestwie jesieni i kamiennym duktem wśród kosówki tracę kolejne metry wysokości. Nieopodal ma swój początek Wyżni Chochołowski Potok, wzdłuż którego będę maszerować aż do Polany Chochołowskiej. I znowu czuję ten przyjemny powiew wiatru, teraz już ciepły i przyjazny. Promienie słońca lawirują między świerkami i przyjemnie rażą w oczy, las pachnie grzybami, a jedyne zasłyszane dźwięki to cisza naprzemienna ze śpiewem ptaków. Niestety z każdym krokiem zaczynam tracić siły, marzę o odpoczynku w schronisku i łudzę się, że TEN to już na pewno ostatni zakręt. No niestety są kolejne i kolejne… 

W lesie
Ściółka paruje
W końcu po 2 godzinach docieram na Polanę Chochołowską, ale droga ciągnęła się, jakbym co najmniej szła 3h. Zupełnie obiektywnie stwierdzam, że akurat ten szlak był po prostu nudny. W istocie zdarzały się czasem ciekawsze momenty, ale i tak jakoś bez szału. Wchodzę do schroniska, by chwilę odetchnąć, a ja od razu lecę do bufetu. Spełniam oczywiście małe marzenie, które wpadło mi do głowy podczas mozolnego zejścia – Przysmak Chochołowski za zasłużone póki co 21km.

Szarlotka ze śmietaną i jagodami
Po około 30 minutach leniuchowania, najedzona i zadowolona zbieramy się do powrotu. Przede mną ostatni etap dzisiejszej wędrówki – 8km Doliną Chochołowską. Na zewnątrz pogoda dopisuje, a słońce rozświetla całą polanę. Całkiem żwawo przemierzam kilometry zielonym szlakiem i o dziwo droga nawet szybko leci. Nawet ten nudny szlak jest bardziej życzliwy. Kolorowe liście przypominają o aktualnie panującej jesieni, a ostatnie migawki w pamięci wspominają tę wysokogórską zimęPo 1,5h zmęczona docieram na parking.

Szałas i Chochołowskie Mnichy
Kominiarski góruje nad polaną
Bobrowiec, Chochołowskie Mnichy i schowana w oddali kapliczka
Barwy Tatr
Przyznam, że planując październikowy wyjazd w Tatry zamysł miałam iście odmienny, niż to co zastałam na miejscu. W zasadzie wiedziałam, czego się spodziewać w przeddzień wyjazdu, ale jakoś do końca łudziłam się, że może akurat będzie więcej jesieni aniżeli zimy. Rudych Tatr nie uświadczyłam, ale za to pierwszą zimową wędrówkę mam już za sobą i to nie byle jaką. A z Wołowcem widzę się w przyszłym roku 😉


A.N.

24.10.2015



2 komentarze:

  1. Trochę żal, że rudości w tym roku mało w Tatrach. Zima chyba bierze odwet za zeszły rok. :) Niemniej jednak przy takiej pogodzie nie ma co narzekać, bo aura bajkowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym taką trasę zrobić na nartach w nadchodzącym sezonie, tylko śniegu musi dosypać. Bardzo podoba mi się to zdjęcie parującej ściółki :D

    OdpowiedzUsuń