Luboń Wielki - szlak Percią Borkowskiego


W pierwszy październikowy weekend zapowiada się wymarzona pogoda. Wybór tym razem pada na nie tak odległy Beskid Wyspowy, a konkretnie na zdobycie Lubonia Wielkiego Percią Borkowskiego. Wyjeżdżamy niespiesznie o 6:30 i bez większych przeszkód czy korków dojeżdżamy do Rabki Zaryte na godzinę 8:30. Trochę czasu zajmuje nam znalezienie miejsca do zaparkowania, ale w końcu udaje się na końcu miejscowości. Niebawem rozpoczynamy wędrówkę szlakiem żółtym i… gubimy się jeszcze na chodniku. Przypadkiem przegapiamy skręt w prawo, więc musimy nieco się cofnąć, by wrócić na właściwy tor. Na szczęście nadrabiamy tylko kawałek.

Kierunek Luboń!
Pierwszy szlakowskaz zapowiada na szczyt 2 godziny marszu, ale nie zważając na czas wpatrujemy się w nasz dzisiejszy cel. Ochoczo maszerujemy
między domami, a po chwili już słoneczną polaną. Po niespełna 5 minutach wędrówki znowu gubimy szlak i niestety orientujemy się o tym fakcie po kwadransie. 
Teraz musimy wrócić się nieco dalej, ale w końcu odnajdujemy żółte znaki. Albo z nami coś jest nie tak, albo z tymi oznaczeniami. W każdym razie zapowiada się ciekawie 😉

Tak się zagapiliśmy na Luboń, że przegapiliśmy skręt
Szlak widokowy
Idziemy wygodną, szeroką ścieżką pośród polan, nad głowami mamy błękit nieba, a przed nami faliste wzniesienia. W cudownej aurze przemierzamy kolejne kilometry, a jesienny dzień wydaje się być coraz cieplejszy. Po około 40 minutach marszu wchodzimy w las i odtąd podążamy wśród drzew miejscami dosyć ostro pod górę. Ścieżka znacznie się zwęża i mniemam, że raczej nie należy do zbyt uczęszczanychna co wskazują krzaki wyraźnie wdzierające się na szlak. Oznaczenia w dalszym ciągu są słabe, na tyle że w pewnym momencie zastanawiamy się, czy zaś nie pogubiliśmy drogi. Po kolejnych 20 minutach docieramy do Rezerwatu Luboń Wielki i atmosfera robi się trochę mroczna ze względu na głuszę i cień drzew. 

Sielankowy klimat
Tajemniczo
Prawdę powiedziawszy nie mogę się już doczekać słynnej perci, bo skusił mnie ciekawy, nietuzinkowy szlak, a dotąd są wokół tylko las i polany. Niebawem docieramy do słynnego gołoborza, które jest największe w całym Beskidzie Wyspowym. Krajobraz faktycznie robi się iście odmienny od dotychczasowego, co mnie bardzo pozytywnie zaskakuje. Wchodzimy na luźne zwalisko skał i podążamy zgodnie z żółtymi znakami, które trzeba uważnie wypatrywać. Idziemy powoli i ostrożnie, ponieważ kamienie są ruchome i teraz doskonale rozumiem dlaczego ta droga jest odradzana dzieciom i osobom starszym.

Perć Borkowskiego - początek
Strome gołoborze
Po pokonaniu krótkiego odcinka znajdujemy się na otwartym terenie i automatycznie się obracamy. Między koronami świerków wyłania się panorama Tatr, która jest niesamowicie wyraźna. Dzisiaj pasmo zachodnie zdecydowanie przyćmiewa wysokie i nawet z tej odległości dostrzegamy rudy kolor tatrzańskich zboczy. Uwielbiam to jesienne, rześkie powietrze, które umożliwia takie spektakle. Stoję i nie mogę oderwać oczu od tych wszystkich charakterystycznych wierzchołków.

Panorama Tatr
Okno na Tatry Zachodnie
Po chwili zachwytu nad przyrodą ponownie ruszamy w górę, aż tu nagle kończy się nam droga. Spoglądamy w dół, zastanawiając się gdzie jest szlak i dopiero po dłuższej obserwacji zauważamy, iż ten najzwyczajniej prowadzi urwiskiem wśród skalnego rumoszu. Jak się okazuje są to słynne Dziurawe Turnie, będące charakterystycznymi grzędami i garbami skalnymi, skrywającymi aż 13 jaskiń.

Dziurawe Turnie
Po pokonaniu ekscytującego odcinka, następnie czeka nas ostre podejście zboczem lasu liściastego. Na moment robi się mroczno, ale już po kwadransie wychodzimy na otwarty teren i wyraźną ścieżką wśród drzew docieramy na szczyt Lubonia Wielkiego. Turystów zastajemy niewielu, co nam jak najbardziej odpowiada, natomiast jesteśmy nieco zaskoczeni jedynie północną wystawą szczytu. Oczywiście widoki na Beskid Wyspowy są zacne, aczkolwiek zabrakło mi choć malutkiej panoramy Tatr. Zaglądamy również do schroniska, które z zewnątrz intryguje oryginalnym wyglądem niczym z bajki o Jasiu i Małgosi. Budynek jest niewielkich rozmiarów, a jego malutkie wnętrze pomieści na nocleg zaledwie 10 osób. Niezmiernie mi się podoba na Luboniu Wielkim. Ma jakąś niepowtarzalną cząstkę magii, która mnie pochłania i nakazuje tu wrócić przy najbliższej okazji. 

Beskid Wyspowy
Strzebel po lewej, Lubogoszcz po prawej, w środku z tyłu Cięcień
Schronisko PTTK na Luboniu
Schronisko i stacja nadawcza
Jak to już bywa, wszystko co dobre szybko się kończy, więc nadchodzi czas, by wracać w doliny. Wyjątkowo wypoczęci, a zarazem pełni energii, ruszamy w drogę powrotną, którą zaplanowaliśmy zielonym szlakiem. Ścieżka prowadzi do samochodu nieco naokoło, aczkolwiek pogoda jest tak wybitna, że mamy ochotę jeszcze trochę podreptać, a nie od razu uciekać
do domu. Zejście zaczynamy delikatnie przez las, a im niżej tym teren robi się bardziej odsłonięty. 

Leśny odcinek
Widok na Gorce
Sielankowo
Po 45 minutach idziemy już stricte przez polany i... gubimy szlak 😉 W zasadzie orientujemy się dopiero przy domostwach, że coś jest nie tak, bo najzwyczajniej szliśmy szeroką drogą przed siebie. Jak się jednak okazuje dochodzimy do właściwej drogi i nawet skróciliśmy sobie trasę. Do samochodu pozostaje już tylko 20 minut marszu wygodnym chodnikiem.
Po dzisiejszej wędrówce niezmiernie zachęcam każdego do pokonania Perci Borkowskiego i dotarcia tą drogą na szczyt Lubonia Wielkiego. Szlak ma unikalny charakter, a w Beskidach naprawdę mało jest takich perełek. Natomiast wierzchołek mnie totalnie oczarował - widok, schroniskowa chatka i całokształt. 


A.N.

03.10.2015



1 komentarz: