Po prostu Stożek - bo lubię!

Uwierzcie, że nawet mi czasami już się kończą pomysły na "bliskie" wypady… Potrzeba gór jest jednak silniejsza i zaczyna się grzebanie na mapie, którędy to jeszcze nie szliśmy. I takim oto sposobem trafiłam na Stożek i szlak z Wisły Dziechcinka. Pomysł jest, pogoda też zapowiada się całkiem, całkiem, więc ruszamy w niedzielę.
Jak wspomniałam plan zakłada start z Wisły Dziechcinka, więc parkujemy przy rondzie w centrum. Szlak żółty jest, no to można zacząć przebierać nóżkami ;) Do sedna. Szlak początkowo prowadzi drogą asfaltową i tak przez kolejne 35 minut. Idzie się przyjemnie wzdłuż potoku, a czasem nawet pojawia się jakiś wodospad.


Po wspomnianym czasie wchodzimy na ścieżkę leśną. Śnieg powoli się roztapia, ale jeszcze leżą spore płaty. Trzeba przyznać że nie ułatwia to podejścia. Szlak jak widać jest mało uczęszczany i zresztą słabo oznaczony. Na szczęście trafiamy na dobre ścieżki. Pierwsze idziemy po w miarę płaskim terenie a potem już całkiem ostro pod górę. Czasami pojawiają się podmuchy wiatru, a słońce coś nie może się przebić. A miało być ciepło, pięknie i słonecznie… Po godzinie znajdujemy się na Małym Stożku i póki co sami na trasie.



Przed nami ostatnie podejście – według znaków 30-minutowe. Zaczynamy wędrówkę w górę, a słońce nieśmiało przebija się przez chmury. W lesie między drzewami efekt jest piorunujący.



Utrzymujemy stałe tempo i takim sposobem już po 20 minutach meldujemy się na Wielkim Stożku. Schronisko właśnie opuszcza olbrzymia grupa, więc teraz jesteśmy w środku zupełnie sami.
Czas na jedzenie. Moją uwagę przykuwa szarlotka, której nie mogłam się oprzeć :D O mniom mniom :P



Mamy dla siebie tutaj całą godzinę. Nogi odpoczywają i to na tyle że lenie już nie mają ochoty iść dalej. Mnie jeszcze gnębią zakwasy z czwartkowego treningu, więc tym bardziej ciężko się przekonać, że już pora ruszać w dalszą drogę. Po 11:00 wstajemy i opuszczamy schronisko.



Obieramy szlak czerwony i kierujemy się na Kiczory. Jeden z niewielu punktów widokowych w okolicy Stożka, więc musimy go koniecznie zaliczyć. Mijamy po drodze zespół skalny i po niecałych 30 minutach jesteśmy na szczycie. Widoczność nie jest jednak powalająca i widać jedynie najbliższe pasma Beskidów oraz niedawno odwiedzone schronisko.



Kontynuujemy wędrówkę szlakiem czerwonym. Ścieżka opada powoli w dół przez las. Marsz zdecydowanie się dłuży, a czasami czekają nas jeszcze podejścia. Słabo pamiętam ten szlak sprzed roku, ale pewności o zmierzaniu ku końcowi nabieram gdy wchodzimy na betonowe płyty. I faktycznie prawie po 2h docieramy do charakterystycznego mostu kolejowego gdzie kończy swój bieg szlak niebieski.



Ale to nie koniec naszej wędrówki. Samochód daleko. Teraz czeka nas spacer przez Wisłę. Jest ciepło i wiosennie. Chociaż teraz :) Po 30 minutach domykamy nasza pętlę i popijając colę wracamy do domu.
20 kilometrów na liczniku, więc nogi zasługują na odpoczynek i wieczorny relaks :)

A.N.

01.03.2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz