Różnorodny Raj - Przełom Hornadu, Tomaszowski Widok i Mały Kysel


Jest takie miejsce na ziemi, które przyciąga turystów swoją oryginalnością. Można by rzec, że to raj na ziemi, bo właśnie taką nazwę geograficzną posiada Park Narodowy nad Hornadem. Słowacki Raj, bo o nim mowa jest zamkniętą szczelnie krainą pełną wilgotnych roklin, ukrytych wodospadów i głuchych wąwozów. W sieci znajdziemy mnóstwo pięknych opisów, kuszących zdjęć i innych smakowitych wabików, które tylko czekają na żądnego przygód wędrowca, by go wciągnąć w swoje sidła i skusić wyjazdem w to urokliwe słowackie pasmo. Tak było i ze mną. Zachęcona setkami zdjęć obiegającymi strony internetowe, fora i grupy, postanawiam pojechać tam na tegoroczną majówkę. Z perspektywy domowej kanapy dokładnie analizuję mapę i wybieram trasy, które najbardziej mnie intrygują, a zarazem są najpopularniejsze i malownicze. Na bazę wypadową wybieram miejscowość Hrabusice, położoną u wlotu Parku Narodowego Slovenský Raj. Tam mam już zarezerwowany pensjonat i jak się okazuje wybrana przeze mnie mieścina jest najprawdziwszym zadupiem 😜 Po zameldowaniu zdarzają się różne cuda i zabawne sytuacje, od szukania czynnej restauracji po znalezienie otwartego sklepu, tudzież w ogóle sklepu 13km dalej 😉 Chyba czas się przyzwyczaić: Welcome to Hrabusice!


Zadupia mają inne zalety
Po czwartku pełnym małomiasteczkowych wrażeń, w piątek budzę się przed 6:00, a wszystko po to by udać się na rozpoznanie terenu i pierwszą eksplorację. Na pierwszy ogień leci Przełom Hornadu - najdłuższy znakowany szlak w Słowackim Raju, biegnący kanionem rzeki na odcinku 16km. Po wyjściu z kwatery witają mnie majestatyczne Tatry, które promyczkiem szczęścia na tym odludziu. Po chwili odnajduję szlak zielony i rozpoczynam wędrówkę.

Główna droga w Hrabusicach (w sumie to jedyna 😜)
Początkowo idę przez malownicze polany, spoglądając na niewielkie pagóry porośnięte lasem. Zmierzam żwawym krokiem do pierwszego rozstaju i po niecałym kwadransie docieram do Gardła Hornadu, gdzie rozpoczyna się słynny przełom. Zmieniam szlak na niebieski i podekscytowana podążam w nieznane.

Leśna Cesta wgłąb Słowackiego Raju
Hrdlo Hornadu
Pozor!
Już na przysłowiowe „dzień dobry” czeka mnie przejście po metalowym mostku, a następnie maszeruję leśną ścieżką tuż nad brzegiem Hornadu, obserwując pierwsze promienie słońca odbijające się w jego tafli. Wokół nie ma nikogo, a moim jedynym towarzyszem jest szum wartkiej rzeki i śpiew ptaków. Po 10 minutach wyrasta przede mną skalna ścianka, którą pokonuję przy pomocy klamer, metalowych stopni i łańcuchów. Gładko poszło, więc czekam na więcej.

Żelastwo na szlaku
Dzień jest ciepły, ale w wąwozie zdecydowanie czuć wilgoć, dlatego ciężko zdecydować się jaki strój będzie właściwy: koszulka, czy jednak kurtka. Żwawym krokiem pokonuję kolejne kilometry i lekko zniecierpliwiona wyczekuję sławetnych metalowych podestów zawieszonych pomiędzy lustrem Hornadu, a skalnym urwiskiem. Gdy pojawiam się w miejscu „Pod Zieloną Górą”, uśmiecham się znacząco. Łańcuch samotnie wisi nad metalowymi stopniami przymocowanymi do skały, a zakręcający szlak wygląda jakby pożerał człowieka w otchłań. Idę ostrożnie, asekurując się łańcuchem, czasem dotykając zimnej skały. Po chwili znikam za winklem i nie słyszę niczego poza szumem Hornadu i własnym biciem serca...

Pod Zelenou Horou...
Kładki prowadzące w nieznane
Przejście podestów nie stanowi większego problemu, ale nie do końca im ufam. Niby są asekurowane łańcuchami, zabezpieczone metalowymi podporami, ale niektóre skrzypią, inne się kiwają, a jeszcze inne są sowicie pokryte rdzą. Chyba dawno nie widziały przeglądu, a przydałby im się... Teraz praktycznie co kawałek pojawiają się półki przy skale i z duszą na ramieniu pokonuję kolejne odcinki. W głowie pojawiają się czarne wizje o kąpieli w Hornadzie 😱

Dużo żelastwa
I kolejne metalowe, zardzewiałe półki
Po upływie kwadransu przechodzę mostem na drugą stronę rzeki i odtąd trawersuję zbocze, klucząc między drzewami. Cały czas podążam wzdłuż potoku, a szlak prowadzi po drewnianych podestach lub po ściółce. W lesie panuje cisza, jestem zupełnie sama, a śpiew ptaków umila jednostajność wędrówki. Trzeba przyznać, że ujmuje mnie ten kontakt z przyrodą, no ładnie tu 😃
 
Retazovym Mostem przekraczam Hornad
Z bliska nieco zardzewiały, ale wygląda bezpiecznie 😉
Po 30 minutach niewymagającej wędrówki docieram do pierwszego rozstaju. Tam staję przed wyborem kontynuacji trasy szlakiem niebieskim wzdłuż Hornadu lub ucieczki do Rokliny Klasztorskiej. Twardo trzymam się założonego wcześniej planu i idę zgodnie z niebieskimi znakami. Na początek muszę pokonać wiszący, chwiejny most, który nie wygląda zbyt bezpiecznie. Brzmi groźnie? Jest groźnie!

Już widać wspomniany most...
Do odważnych świat należy... 😉
Tak się składa, że szlak wzdłuż Hornadu, zwany Ścieżką Ratowników Górskich przekracza rzekę za pomocą mostów i kładek aż siedmiokrotnie! Trzeba przyznać, że całość trasy sowicie naszpikowana jest żelastwem i o ile na początku sztuczne ułatwienia są atrakcja samą w sobie, o tyle po upływie 1,5 godziny jest już trochę nudno. Ciągła wędrówka lasem już nie zadowala, a Hornad też nie jest jakiś wyjątkowy - rzeka jak rzeka. To sobie ponarzekałam i jeszcze tylko z danych technicznych dodam, że na szlaku jest aż 350 metrów łańcuchów, 160 stalowych półek i 85 metrów drewnianych kładek.
 
Kolejne półeczki
"Bujany" most
I znowu kładeczki - złomeczki 😜
Pokonuję ostatnie kładki za Letanowskim Młynem i teraz już leśną ścieżką odliczam minuty do górskiego celu o wdzięcznej nazwie Tomášovský výhľad, który będzie zarazem końcem przygody z Przełomem Hornadu. Coraz bardziej znudzena i jeszcze bardziej głodna myślę o jakiejkolwiek odskoczni od tej rzeki i nizin. Po łącznie 3h maszerowania wreszcie znajduję się na rozstaju szlaków, skąd pozostaje 15 minut na wspomniany szczyt. Nikt nie powiedział, że będzie to lekki kwadrans, więc ostatkiem sił pokonuję ostre podejście. Kiedy w końcu wychodzę z lasu i staję na skalnej platformie, mogę spokojnie złapać oddech. Spoglądam w dół na 200-metrowe urwisko, które jest wspinaczkowym rajem, a mnie przyprawia o szybsze bicie serca. Przenoszę więc wzrok na zielone wzgórza, które prezentują się iście wiosennie, majowo i sielankowo. W końcu jakieś widoki! Niestety aura nie jest ani wiosenna, ani sielankowa - na szczycie zastaję chłód i wiatr, które nie pozwalają w pełni cieszyć się zdobyczą. 

Tomášovský výhľad - 667m n.p.m.

W końcu jakieś widoki 😍
Po 30 minutach posiadówy, a raczej jedzenia w pośpiechu trzęsącymi rękoma, postanawiam uciekać w dół. Na rozstaju znajduję się po 10 minutach, odnajduję szlak niebieski i kieruję się do Kláštoriska. Już na samym początku wyłania się niemiła niespodzianka. Mianowicie czeka mnie wstrętne podejście, które wysysa całą, niedawno doładowaną energię. Idę przez las, ostro cisnąc w górę i dopiero po 30 minutach ścieżka łagodnieje, prowadząc grzbietem. Po lewej mogę podziwiać zielone kopy Słowackiego Raju, natomiast po prawej rozległe pola i wsie. Szczyt Klastoriska ma zaledwie 839m n.p.m., ale zdecydowanie mnie wykańcza. Po godzinie zdobywam wierzchołek, a na Endo wybija 15 kilometr.

Kadr na szczyt z zielonego szlaku
Po drugiej stronie wieś Hrabusice - tam trzeba wrócić...
Odpoczynek planuję w chacie Klastorisko, gdzie muszę podjąć decyzję o dalszych planach. Na liczniku prawie 16km i jeśli zdecyduję się zrealizować pierwotny plan, to jestem dopiero w połowie drogi. Jeśli jednak postanowię już wracać, to czeka mnie dłuuugie i ciche popołudnie na odludziu zwanym Hrabusicami 😨 Ciężka decyzja, jednak ostatecznie decyduję się na Mały Kysel, zataczając tym samym większą pętlę. Syndrom włóczęgi wygrał 😉
Po odpoczynku obieram szlak niebieski i podążam w dół szeroką drogą. Po kwadransie docieram do rozstaju Kysel, gdzie mam do wyboru dwa kierunki - wąwóz mały lub duży. Dziś mam w planach ten mniejszy i jestem bardzo ciekawa, co tam zastanę.

Wejście do Małego Kysel'a
Na początek czeka mnie wędrówka korytem potoku, wokół jest wilgotno i od razu robi się chłodno. Zjawisko inwersji temperatur w Słowackim Raju jest dość powszechne ze względu na ukształtowanie terenu - na słonecznych wierzchołkach jest zdecydowanie cieplej niż w mokrych, skalnych wąwozach. Wprowadzenie do rokliny jest stosunkowo krótkie i tuż za zakrętem czeka mnie pierwsza niespodzianka: Mały Wodospad. Jakże miła to odmiana od powtarzającego się schematu Przełomu Hornadu.

Maly Vodopad
Z bliska
Wspinam się ochoczo po wysokiej, metalowej drabince i od razu poprawia mi się humor. Na to czekałam!wóz jest malowniczy i absolutnie nie żałuję swojej decyzji. Tutaj faktycznie mam namiastkę raju. Drewniane kładki pośród skał, kanion porośnięty mchem, krystaliczny potok czy wysokie wodospady tworzą aurę niczym z krainy czarów. Ten nieziemski klimat jest zupełnie oderwany od znanej rzeczywistości.

Drewniane kładki
Zaczarowany wąwóz
Idę ostrożnie po drewnianych kładkach, rozglądając się na wszystkie strony. Niebawem docieram do wąskiej skalnej bramy, za którą czai się kolejny wodospad. Machovy Vodopad jest wysoki na 8 metrów i spływa z impetem po skale obrośniętej mchem, zraszając przy tym przechodnia znajdującego się w pobliżu. Szybko czmycham po podestach 😉

Ja w skalnej bramie
Machovy Vodopad
Rozochocona dotychczasowymi atrakcjami i czarodziejskim krajobrazem, idę żwawo, by chłonąć jeszcze więcej. Niestety na próżno. Jak się okazuje Mały Kysel - mała frajda i po ostatniej drabince z bali, to już koniec przyjemności na dziś. Pozostaje mi tylko monotonne wyjście z doliny.

Otoczenie jak z baśni, a to już koniec baśni...
Obecnie nie podążam wśród skał porośniętych mchem, tylko lasem liściastym po podmokłym gruncie. Wyjście z wąwozu prowadzi w górę, więc przez 45 minut niechętnie powłóczę nogami. Gdy docieram na krzyżówkę wybija 20 kilometr i jestem zaskoczona ilością spotkanych tam turystów, odwrotnie proporcjonalną do tej na szlakach. Odnajduję żółte znaki, którymi zaczynam zejście, by potem zmienić je na czerwone i po łącznie 1,5h dotrzeć na kwaterę. Wybija 32km, a ja marzę wyłącznie o zestawie: ciepły obiad + zimne piwo 😉
Dzisiejszy dzień w Słowackim Raju był pełen różnorodności. Najpierw wędrówka nad lustrem wody, potem widokowa skalna platforma, by na koniec dać się zamknąć w wąwozie. Chyba właśnie ta wielorakość mnie urzekła i mam ochotę na dalszą eksplorację. Na szczęście to już nazajutrz...


A.N.
01.05.2015



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz