Wiosna vs Zima – Trzydniowiański Wierch i Polana Chochołowska


Białe Tatry wołały mnie od dawna, a jeśli dodać do tego wiosnę, krokusy i słońce, to plan na Zachodnie w zasadzie sam się szkicuje. Pozostaje go zrealizować. 
Do Siwej Polany na parking docieram około 7:00. Pamiętajcie, by dojechać na ten ostatni pod samiuteńkim szlabanem, ponieważ naganiacze zachęcają do zaparkowania wcześniej, co nie tylko naraża Was na dodatkowe metry pieszo, ale także zapłacicie za postój zamiast 10zł, dwukrotną cenę. Nasz pierwszy cel to Polana Chochołowska i ostatni moment na to, by załapać się na krokusy. By tam dotrzeć, czeka nas 2-godzinna wędrówka przez dolinę, która mnie niesłychanie demotywuje. Podczas marszu mam w zasadzie ochotę zawrócić, jestem znudzona i dla mnie osobiście jest tylko kilka ładnych miejsc po drodze. Monotonia i jeszcze raz monotonia.

Siwa Polana
Jeden z momentów, kiedy jest ładnie
A poza tym las
Po upływie 1h 20 minut wchodzimy na Polanę Chochołowską, która trochę nas zasmuca otaśmowaniem po całej długości i szerokości. Oczywiście rozumiem, że ogrodzona jest po to, by chronić krokusy, by ich nie zadeptywać, ale gdzieś ucieka mi w tym wszystkim natura, czysta nietknięta natura. Nie mniej jednak podążamy wzdłuż polany, potem nieco w górę w kierunku kapliczki i weryfikujemy szafranowy status. Jest to faktycznie końcówka kwitnienia kwiatów, na polanie w zasadzie znajdują się tylko dwa niewielkie dywaniki. Miejsce oczywiście jak zawsze serwuje piękny widok na tatrzańskie szczyty, o tej porze wciąż pokryte śniegiem, co daje wspaniały kontrast z wiosną w dolinie.

Ani kroku(s) dalej
Krokusowe poletko
Kominiarski Wierch
Wiosna vs zima
Wołowiec i Łopata
Krokusy i bacówki
Kolejnym celem na dziś jest Trzydniowiański Wierch i jak warunki oraz siły pozwolą, to również pokusimy się na Kończysty. Z Polany Chochołowskiej na pierwszy szczyt co prawda prowadzi bezpośrednio szlak czerwony, jednak Dolina Jarząbcza jest zagrożona lawinowo, a my kompletnie nie wiemy, jak tam na chwilę obecną sprawy się mają. Wybieramy zatem również czerwony szlak, tyle że z Polany Trzydniówka, a na wstępie będzie nas czekało podejście Krowim Żlebem. Tutaj zaczyna się zabawa, a raczej katorga. Żleb jest nasłoneczniony, śnieg ma konsystencję cukru, a podejście sprawia wrażenie pionowego. Siły uciekają ze mnie w zastraszającym tempie. Po około 30 minutach szlak skręca w lewo i marsz kontynuujemy przez las, choć marsz to określenie na wyrost, my raczej będziemy ślimaczym tempem zdobywać kolejne metry. Ścieżka prowadzi zacienionym terenem, klucząc między drzewami, a moje morale podnoszą się dopiero po godzinie, kiedy wyłaniam się na powierzchnię i pojawiają się pierwsze widoki. W końcu coś optymistycznego.

Grześ, Bobrowiecka Przełęcz, Bobrowiec i w tle Osobita
Kominiarski Wierch za plecami
Po lewej Ornak
Bystra i Starorobociański
Niebawem znajdujemy się na grzbiecie Kulowca, który doskonale pamiętam z letniej wędrówki, tyle że kosówka wśród której szłam, obecnie znajduje się pod śniegiem. Przed nami wyraźnie widać kolejno trzy wierzchołki, z czego ostatni to mój cel. Niebawem idziemy już po terenie bez śniegu, co zdecydowanie przyspiesza marsz i finalnie po 30 minutach zdobywamy Trzydniowiański Wierch. Na szczycie nieco podwiewa, a lodowate powietrze w momencie wychładza. Widoki jednak są przednie 😀

Panorama na południe - od Bystrej po Jarząbczy
Chmura nad Bystrą
Wschód - Kominiarski i grzbiet Ornaku
Północ - Grześ, Osobita i Bobrowiec
Zachód - Jarząbczy, Rohacze, Wołowiec i Rakoń
Wołowiec i Rohacze
Czubik, Kończysty i Starorobociański
Bystra i Krywań
Na szczycie! 😀
Kończysty Wierch dzisiaj odpuszczamy – ze względu na wiatr, siły oraz dość pokaźną pokrywę śniegu widoczną na podejściu. Schodzić z Trzydniowiańskiego będziemy tym samym szlakiem, ale przedtem zatrzymujemy się na osłoniętym od wiatru grzbiecie, aby pokontemplować w otoczeniu ciszy i natury. Przed wejściem do lasu zbroimy się w raki, w przeciwnym razie droga powrotna w ogóle nie byłaby możliwa. W ubranym sprzęcie metry uciekają dość szybko, aczkolwiek trzeba uważać na połacie podtopionego śniegu, żeby przy zapadaniu nie doszło do samookaleczenia. Potem jeszcze odcinek Krowim Żlebem i po 1h 20 minutach znajdujemy się w Dolinie Chochołowskiej. Ten odcinek jednak świadomie pominę w mojej opowieści, bo musiałabym zagwiazdkować całe zdania 😉 Morał jest taki, że w tym roku moja noga na pewno tam więcej nie postanie. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda, a poza tym Meindle przewidziane na zimowe wędrówki, nie dość że mnie obtarły, to w dolinie czułam, jakbym na stopach miała beton 😠
Gwoli podsumowania – wiosna to świetna pora na wędrówki po Tatrach Zachodnich, a w połączeniu z krokusowym szaleństwem tak naprawdę doświadczamy obcowania z dwoma porami roku. Choć warunki na szlaku są zmienne i dość męczące, to satysfakcja ze zdobycia szczytu niewspółmierna. Ja wszakże Chochołowskiej szczerze nienawidzę, ale pewnie są tacy, których ta dolina nie drażni. Dzisiejsze destynacje bardzo na plus, a droga… droga to tylko półśrodek...



A.N.

19.04.2019



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz