Przysłup Caryński i Połonina Caryńska – czerwcowa przygoda w Bieszczadach


Połonina Caryńska jest mi doskonale znana i niejednokrotnie była wyborem na dłuższą pętlę lub krótszy trekking. Kiedy pojawiamy się w czerwcu w Bieszczadach, pogoda jest niesamowicie przewrotna, a widmo burzy nieustannie towarzyszy na szlaku. Nie pozostaje nam nic innego, jak stawić się w górach z samego rana i zamknąć trasę w godzinach przedpołudniowych. Tak pojawia się plan na Połoninę Caryńską, ale żeby nie było nudno, postanawiamy ją zdobyć od ostatniej nieodkrytej przez nas strony. Caryńską eksplorowaliśmy już od Brzegów, Ustrzyk oraz Przełęczy Wyżniańskiej, więc pozostaje trasa od północy z przełęczy Przysłup Caryński. Na parkingu w Bereżkach pojawiamy się dokładnie o 7:00, skąd rozpoczynamy wędrówkę szlakiem żółtym. 

Przysłup Caryński – 1h
Tak naprawdę zabawa zaczyna się od samego początku. Szlak co prawda jest niewymagający i prowadzi praktycznie po równym terenie, natomiast po nocnej burzy połączonej z ulewą, ścieżka zamieniła się w istne bagno. Buty z każdym krokiem głębiej zatapiają się w błocie, ale nie to jest największym zmartwieniem. Szlak żółty bowiem kilkakrotnie przecina potok, którego wezbrane wody skutecznie zalały przeprawy i trzeba się dobrze nagłowić, by w miarę bezpiecznie przejść na drugą stronę. Wszystkie te czynniki niesamowicie spowalniają, tak iż na przełęcz docieramy dopiero po godzinie, w dodatku niemiłosiernie wykończeni i brudni. 

Błoto – tutaj akurat wyjątkowo skromnie
Jedyna przeprawa, która nie była zalana
Przysłup Caryński
Na rozstaju obieramy szlak zielony, który zapowiada na grzbiet połoniny 1h 50minut, a początkowy fragment po podmokłej łące zdecydowanie nie zachęca, by dalej brnąć w tym kierunku. Niebawem mijamy schronisko Koliba i choć na moment stawiamy stopy na bitej drodze, to już po chwili skręcamy w lewo na błotnistą ścieżkę. Morale są naprawdę marne, jesteśmy zmęczeni ciągłym błotem, a duszne powietrze skutecznie wysysa z nas energię. I nawet piękny widok na Szeroki Wierch i Tarnicę nie cieszy tak, jak powinien… 

Schronisko Koliba
Takie wygody tylko na moment
Panorama z Przysłupu Caryńskiego
Szlak zielony prowadzi dalej wąską ścieżką wśród bylin, by niebawem zniknąć w lesie i nabrać na intensywności. Podłoże jest nieco bardziej przystępne, ponieważ korony drzew stanowiły zaporę przed deszczem, natomiast na choćby skrawku otwartego terenu ponownie wciąga nas bieszczadzkie błoto. Tak naprawdę szlak przez większość czasu prowadzi wśród borówczysk i bylin, więc nie jest lekko, ale gdy jest się upapranym po kolana, to człowiek broni się tylko przed upadkiem. Natomiast gdy już kompletnie nie mam siły przebierać nogami, to bieszczadzka natura znajduje mocną motywację do wykrzesania z siebie energii super bohatera. Staje się tak w momencie usłyszenia za krzakami dość znaczącego sapnięcia, czy też mlasknięcia niedźwiedzia, który najwyraźniej nabrał ochoty na pożywne śniadanie. No także tego, idę jakoś szybciej…

Ścieżka wśród borówczysk 🐻
Ostatni odcinek na szczyt połoniny jest morderczo ostry, więc tempo drastycznie spada. Mimo wszystkich przeciwności losu i natury, grzbiet osiągamy po godzinie marszu, co jest całkiem niezłym wynikiem przy warunkach panujących na szlaku. Na wierzchołku Caryńskiej oczywiście wieje, co wcale nie jest zaskakujące, ponieważ szum traw na połoninach jest nieodłącznym elementem ich krajobrazu. Chmury przelewają się raz za razem przez grzbiet, a widoki znikają we mgle, by za moment ponownie się wyłonić. Siadamy na ławce i odpoczywamy, patrzymy na Rawki i na swoje ubłocone nogi, wsłuchuję się naprzemiennie w wiatr i ciszę.

Ostatnie podejście
Połonina Caryńska
Za nami Magura Stuposiańska
Rawki
SPA na szlaku
Na szczycie spędzamy niecałą godzinę, a ponieważ widomo burzy wciąż siedzi z tyłu głowy, to nie udajemy się w dalszą wędrówkę grzbietem, tylko kierujemy się na wschód do Ustrzyk Górnych. Początkowy plan zakładał powrót po śladach do Bereżek, ale rzeczywistość szybko zmodyfikowała ten zamysł. Czerwony szlak prowadzi najpierw odkrytym terenem z widokiem na ostatni wierzchołek połoniny, a po kwadransie na dobre znika w lesie. A las pełen tajemnic i niespodzianek… 

Szlak z widokiem na ostatni wierzchołek
Połonina 😍
Za nami
Pasmo graniczne
Oczywiście błoto nie jest dla nas żadną niespodzianką i trzeba przyznać, że ten wariant w porównaniu do tego z Bereżek, to istny raj. Początkowo tracimy wysokość po kamiennych stopniach, a potem błoto jest całkiem przyjemne i niezbyt głębokie. Dzięki temu szybko pokonujemy kilometry i już o 11:00 znajdujemy się w Ustrzykach. Stąd czeka nas, wydawać by się mogło najmniej przyjemny odcinek – 4,5km asfaltem, ale przy dzisiejszej nawierzchni szlaku, droga jezdna jest swoistym wybawieniem. I tak przed 13:00 meldujemy się na parkingu w Bereżkach i choć wykończeni to szczęśliwi 😅
Dzisiejszy dzień zdecydowanie możemy nazwać przygodą, która obfitowała w skrajne emocje i wrażenia. Szlak z pewnością należy do dziewiczych, najmniej uczęszczanych, dzięki czemu turysta styka się z naturą w czystej postaci. Na takich trasach jednak trzeba się liczyć z możliwością spotkania zwierząt, w tym największego bieszczadzkiego drapieżnika – niedźwiedzia. Pogoda również z nami nie współpracowała, ale i tak wycisnęliśmy z tego dnia, ile się dało. Dla mnie w każdej wędrówce 
najważniejsze jest odkrywanie nowych zakątków i to się udało. Było dobrze 😉


A.P.

12.06.2020



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz