Jesienny marazm – Rachowiec i okolice


W połowie listopada prognozy są wyjątkowo pokrętne i choć zapowiadają piękną pogodę, to południowy, porywisty wiatr skutecznie niweluje ambitniejsze plany i choćby chęć dalszej wędrówki. Na szczęście istnieje Beskid Żywiecki i jego wciąż nieodkryte zakątki, a w pakiecie z wędrówką północnymi stokami wygląda naprawdę obiecująco. Decyzja zapada – jedziemy pod słowacką granicę, na Rachowiec. W tym celu udajemy się do Zwardonia, gdzie już o 7:00 meldujemy się na parkingu niedaleko dworca PKP i tam zostawiamy samochód. Od tego miejsca na szczyt Rachowca czeka nas godzina marszu szlakiem czerwonym. Obiecująca perspektywa 😊

Na Rachowiec tylko godzina
Poranek jest rześki, lekko mrozi i całe szczęście, że od razu idziemy w górę, bo dzięki temu możemy pobudzić szybsze krążenie w żyłach. Muszę jednak przyznać, że jesienne przymrozki pomimo przeszywania człowieka na wskroś, mają w sobie coś wyjątkowego i bardzo lubię ten czas. Szlak czerwony niemal natychmiast wkracza w las i wąską ścieżką kluczy między drzewami. Szybko zdobywamy wysokość i niebawem pojawiają się pierwsze widoki na Beskid Śląski z charakterystyczną Ochodzitą.

Odcinek lasem
Po około 20 minutach dochodzimy do drogi asfaltowej, docierając tym samym na osiedle Rachowiec. Przed nami wyłania się również szczyt o tej samej nazwie, a na górskich grzbietach pojawiają się pierwsze promienie słońca, malujące krajobraz w różowo-pomarańczowych odcieniach. Opłacało się wstać rano, by podziwiać ten spektakl. Poranki w górach są magiczne. 


Poranne kolory
Widok na Mały Rachowiec
Niebawem szlak czerwony skręca w prawo, a im jesteśmy wyżej, tym krajobraz robi się bardziej bajkowy. Północno-zachodnie zbocza osłonięte od wiatru i słońca zostały zatrzymane w bezruchu przez poranny przymrozek. Uwielbiam właśnie taki listopad - mroźny, ale słoneczny, kiedy na dobre trwa walka jesieni z zimą. Jest klimat.

Zmrożone drzewa i trawa
Magia poranka
Pasmo Baraniej Góry
Coraz wyżej
Podchodzimy wciąż w górę, zbliżając się tym samym do wierzchołka, jednak wędrówka nie męczy nas kompletnie. Zgodnie z oczekiwaniami na szczycie wieje, więc zakładamy kaptury na głowy i idziemy przez polanę do drewnianej wieży, z której mamy zamiar podziwiać panoramę. To nasz debiut na Rachowcu i jestem absolutnie zachwycona - po północnej stronie króluje Beskid Śląski, od zachodu niebywale prezentuje się Beskid Żywiecki, a od południa majaczy Mała Fatra. Dzisiaj jest wietrznie, ale przejrzyście i warstwowo. Jesień i to jej ostre powietrze – petarda! 

Ostatnie podejście
Ławeczka na granicy światów
Na południe Beskid Śląski
Polana z widokiem na wieżę oraz Beskid Żywiecki
Poranne słoneczko
Widok na południe
Ciepły krajobraz
Wieża widokowa wśród borówczysk i wrzosów
W drugą stronę
I ja 😊
Po chwili spędzonej na szczycie - podziwianiu widoków i czytaniu tablic edukacyjnych, ruszamy dalej, a w zasadzie w dół. Na początek wracamy do drogi asfaltowej, a w trakcie zejścia wciąż podziwiamy krajobraz pełen kontrastów. Pogoda jest fantastyczna i ogromnie się cieszę, że tknęło nas na tę krótką, lecz treściwą wędrówkę. Jeszcze na moment zbaczamy z trasy zobaczyć panoramę z perspektywy Małego Rachowca, po czym ruszamy w kierunku kolejnego celu. 

Jesienne kontrasty
Przyroda
Ponownie w krainie zimna
Rachowiec od strony północnej
Wyciąg na Małym Rachowcu
Stok
Nasza dalsza trasa zakłada ponowne przejście przez osiedle Rachowiec, a następnie wędrówkę szlakiem czarnym w kierunku schroniska Dworzec Beskidzki. Tabliczki zapowiadają na miejsce 25 minut, a odcinek przebiega również drogą asfaltową. Na miejscu zastajemy ogromny budynek, będący niegdyś schroniskiem, dzisiaj pusty i bezużyteczny, wołający o pomoc banerem „obiekt do wydzierżawienia”. Budynek mnie hipnotyzuje, jest piękny w swoim ogromie, niebanalny architektonicznie, z dużym potencjałem. Dworzec Beskidzki został uruchomiony 6 stycznia 1933 roku, a z racji swojego położenia na skraju miejscowości i bliskości stacji kolejowej, obiekt cieszył się dużą popularnością zarówno w lecie, jak i w okresie zimowym. Niestety z rok na rok ruch turystyczny w tym regionie maleje, a turyści wybierają bardziej popularne rejony. Szkoda, bo moje serce jakoś mocniej zabiło do tego budynku, aż chciałoby się tam spędzić noc i wypić gorącą kawę o poranku. Gdyby tylko ktoś chciał sprawić, by ponownie tętniło tam życie.

Dworzec Beskidzki – budynek z duszą
Mogę sobie wyobrazić jak tętni ponownie życiem
Taras na stronę północną
Z łezką w oku ruszam w kierunku centrum Zwardonia szlakiem czerwonym. Niebawem podążamy wzdłuż granicy polsko-słowackiej, a po 10 minutach jesteśmy w pobliżu dworca PKP, który zresztą obecnie nie obsługuje połączeń. Widać gołym okiem jak to przygraniczne miasteczko umiera. Mogę sobie wyobrazić kilkanaście lat temu obłożenie turystyczne w tym regionie, ale społeczeństwo się bogaci i wyjazdy zagraniczne oraz łatwość podróży po świecie zabiera takim lokalnym perełkom gości. Niebawem docieramy do mapy z oznaczonymi ścieżkami dydaktycznymi, których w okolicy jest co nie miara, a do tego nie są wymagające ani długie. Łapiemy inspirację na kolejny spacer transgraniczny i z pewnością wrócimy w tę okolicę wiosną, kiedy przyroda będzie się budziła do życia. Może i Zwardoń się obudzi… 

Kościół w Zwardoniu
Trakcje kolejowe świecą pustkami
Dworzec PKP
Rachowiec to świetna alternatywa dla bardziej popularnych miejsc w Beskidzie Żywieckim i doskonały przykład, jakie kameralne zakątki oferuje Worek Raczański. Dzisiejsza pętla zajęła zaledwie 2,5 godziny, co przekłada się odpowiednio na dystans 6 kilometrów. Na trasie na pewno nie zabraknie pięknych panoram, miejsc do odpoczynku i beskidzkich krajobrazów. Żałuję, że tak późno odkryłam to fantastyczne miejsce.


A.P.

17.11.2018



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz