Skrzyczne jest nie tylko najwyższym szczytem Beskidu Śląskiego, ale również jednym z najbardziej popularnych - przez wzgląd na przynależność do Korony Gór Polski oraz kolej linową. Dlatego postanawiamy wybrać się na szczyt trasą alternatywną - niebieskim szlakiem z Lipowej.
Samochód zostawiamy obok Hotelu Zimnik skąd szlak niebieski rozpoczyna swój bieg i o 8:30 ruszamy w drogę. Na początku czeka nas ostre podejście przez las na Równię. Nie powiem całkiem męczące. Z czasem szlak jednak łagodnieje i docieramy na Hale Jaskową. W promieniach słońca robimy krótką przerwę na łyk wody.
Przed nami jeszcze około 30 minut marszu, a im wyżej, tym robi się chłodniej. Zaczyna wiać zimny wiatr i pogoda stopniowo się załamuje. Słońce się chowa i na Skrzyczne docieramy przy częściowym zachmurzeniu. Zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym, ale wiatr nie zachęca do pozostania tam na dłużej. Jeszcze tylko zdobywamy szczyt i wchodzimy ogrzać się do schroniska.
Po odpoczynku idziemy w dalszą wędrówkę. Szlak zielony wiedzie grzbietem najpierw na Małe Skrzyczne, a następnie na Malinowską Skałę. Droga zazwyczaj łatwa szybka i przyjemna, dziś daje nam w kość. Nasila się zimny i przeszywający wiatr i postanawiamy, że z Malinowskiej zejdziemy prosto do Doliny Zimnika, a nie jak było w planach przez Magurkę Wiślańską i Radziechowską. Pogoda z minuty na minutę się pogarsza i moje samopoczucie również. Ostatni postój robimy na Malinowskiej Skale. Mimo, że aura jest nieprzyjemna dla nas, sprzyja zdjęciom. Łapię chwile w obiektywie, a czas się zatrzymuje…
Spoglądamy ostatni raz na widoczny w oddali maszt na Skrzycznem i przygotowujemy się do powrotu. Droga w dół początkowo wiedzie przez las, by potem przekształcić się w kamienny żleb – mało wygodny do zejścia. Za półmetkiem żółty szlak prowadzi już asfaltową drogą przez Dolinę Zimnika. Idąc wzdłuż potoku Leśna, dochodzimy do parkingu. Niestety ostatnie metry pokonujemy w deszczu. Zmarznięci wsiadamy do samochodu i wracamy do domu.
Pomimo nie najlepszych warunków uważam dzień za bardzo udany. Nie zawsze musi być słonecznie i bezwietrznie. Nie zawsze musi być idealnie.
W górach piękne jest to, że za każdym razem smakują inaczej.
A.N.
Samochód zostawiamy obok Hotelu Zimnik skąd szlak niebieski rozpoczyna swój bieg i o 8:30 ruszamy w drogę. Na początku czeka nas ostre podejście przez las na Równię. Nie powiem całkiem męczące. Z czasem szlak jednak łagodnieje i docieramy na Hale Jaskową. W promieniach słońca robimy krótką przerwę na łyk wody.
Po odpoczynku idziemy w dalszą wędrówkę. Szlak zielony wiedzie grzbietem najpierw na Małe Skrzyczne, a następnie na Malinowską Skałę. Droga zazwyczaj łatwa szybka i przyjemna, dziś daje nam w kość. Nasila się zimny i przeszywający wiatr i postanawiamy, że z Malinowskiej zejdziemy prosto do Doliny Zimnika, a nie jak było w planach przez Magurkę Wiślańską i Radziechowską. Pogoda z minuty na minutę się pogarsza i moje samopoczucie również. Ostatni postój robimy na Malinowskiej Skale. Mimo, że aura jest nieprzyjemna dla nas, sprzyja zdjęciom. Łapię chwile w obiektywie, a czas się zatrzymuje…
Spoglądamy ostatni raz na widoczny w oddali maszt na Skrzycznem i przygotowujemy się do powrotu. Droga w dół początkowo wiedzie przez las, by potem przekształcić się w kamienny żleb – mało wygodny do zejścia. Za półmetkiem żółty szlak prowadzi już asfaltową drogą przez Dolinę Zimnika. Idąc wzdłuż potoku Leśna, dochodzimy do parkingu. Niestety ostatnie metry pokonujemy w deszczu. Zmarznięci wsiadamy do samochodu i wracamy do domu.
Pomimo nie najlepszych warunków uważam dzień za bardzo udany. Nie zawsze musi być słonecznie i bezwietrznie. Nie zawsze musi być idealnie.
W górach piękne jest to, że za każdym razem smakują inaczej.
A.N.
11.05.2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz